Podsumowanie kolejki Premier League #5

Piąta kolejka Premier League już za nami. Tym razem Wyspiarze nie kazali nam czekać na zakończenie wszystkich spotkań do poniedziałkowego wieczoru, wszystko udało załatwić się do niedzieli. Co działo się na brytyjskich boiskach w ten weekend? Co powiedziała nam ta kolejka i czego się od niej dowiedzieliśmy? Zapraszam.

Poważny futbol w Anglii miał się tego weekendu zacząć na Anfield. The Reds podejmowali Burnley i pomimo ostatnich potknięć i nie najgorszej formy gości, to oni byli faworytami. Podopieczni Kloppa faktycznie od razu usiedli na zawodnikach Dyche’a. Ci drudzy wiedzieli jednak jak dobrze odpierać ataki i jeszcze lepiej konstruować swoje. W 27 minucie Afield niespodziewanie wyprowadził ich na prowadzenie. Niedługo potem stan gry wyrównał Salah. Na nic więcej nie było jednak stać gospodarzy, którzy desperacko pragnęli zdobyć kolejnego gola. To się jednak nie udało i po raz kolejny uraczyli kibiców efektownym pokazem nieskuteczności. Podobno niektórzy kibice szykują już zbiórkę na samolot z banerem „KloppOut”. To wydaje mi się jednak znaczną przesadą. The Reds grają dobrze, jedyne czego im potrzeba to skuteczność, a z tą jest, przynajmniej według trenera Coco Jumbo Warszawa, jak z dziewictwem. Trzeba jakoś napocząć, a potem już leci.

Kolejne interesujące spotkanie odbywało się na Vicarage Road. Choć Manchester City przyjeżdżał tu w roli faworyta i w trakcie bardzo dobrej passy, nikt nie spodziewał się, że pokaże swoją dominację w tak dobitny sposób. Obywatele nie dali ani chwili oddechu gospodarzom.  Strzelali im gole na każdy możliwy sposób. Stały fragment, dośrodkowanie, podanie prostopadłe, mówisz, masz. To tylko pokazało ogromną siłę ofensywną City, która oparta jest na nieprzewidywalności i różnorodności. Inne drużyny mają pełne prawo trząść kolanami po tym spotkaniu.

Tego samego dnia swój bój toczył również Tottenham. Koguty podejmowały na swoim znienawidzonym stadionie Swansea. Choć ostatnie wyniki wskazywały na to, że Spurs powinni ten mecz wygrać bez problemu, klątwa Wembley znów dała o sobie znać. Fabiański bronił jak zaczarowany, przez co gospodarze po raz kolejny głupio stracili punkty u siebie. Pochettino naprawdę musi zainwestować w zajęcia z dobry trenerem mentalnym, ponieważ w drużynie wyraźnie coś się blokuje, kiedy wychodzą na murawę swojego tymczasowego stadionu.

Kolejne interesujące spotkania odbywały się już w niedzielę, a ten dzień zaczął się od prawdziwej bomby, która tak na dobra sprawę okazała się potężnym niewypałem. W zasadzie jedyny zapalnik, który zadziałał tego południa na Stamford Bridge, to ten w głowie Davida Luiza, który dostał bardzo głupią czerwoną kartkę. A tydzień temu chwaliłem Conte za to, jak dobrze poukładał drużynę pod względem dyscypliny. Cóż, może jednak nie do końca. Z bardzo dobrej strony pokazał się Arsenal, który stworzył wiele sytuacji. Gdyby tylko 53 miliony euro zainwestowane w Lacazette’a potrafiły strzelić dobitkę z pięciu metrów, ich drużyna najpewniej by zwyciężyła. Choć tydzień temu pisałem, że wygrana 3-0 z Bournemouth nie świadczy o poprawie formy, to dzisiejszy remis 0-0 paradoksalnie już tak. Za to Chelsea powinna skupić się na tym, by nie popaść w syndrom Tottenhamu. The Blues zdobywają w obecnym sezonie więcej punktów na wyjazdach, choć to u siebie zagrali więcej spotkań.

Kolejkę kończył pojedynek Manchesteru United z Evertonem. Media anonsowały ten mecz przede wszystkim jako powrót Rooneya na Old Trafford, ale Anglik nie zdziałał za wiele na boisku. Było to bardzo dziwne spotkanie. Everton był równorzędnym rywalem dla Czerwonych Diabłów przez jakieś 70 minut meczu. Pierwsze i ostatnie 10 z nich, należało jednak do drużyny Mourinho, która w tych odpowiednich momentach pokazała swoją wyższość. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że United po raz kolejny dociska pedał gazu po 80 minucie. Po tej granicy czasowej władowali  The Toffees 3 gole, podobnie wcześniej zrobili ze Swansea i West Hamem. Po raz kolejny ogromną różnicę w grze robią zmiennicy, co tylko daje powody do radości dla fanów United, ponieważ świadczy o głębi składu.

Co działo się na innych boiskach? Grzegorz Krychowiak wziął udział w prawdopodobnie najnudniejszym meczu sezonu. Jego drużyna oddała pierwszy celny strzał dopiero w 85 minucie. Mimo to Polaka bardzo dobrze oceniono, a niektóre portale wybrały go na zawodnika spotkania. Był to typowy mecz walki, defensywny pomocnik miał mnóstwo roboty w środku pola, więc nie ma się co dziwić, że na to zasłużył. Ponadto, Crystal Palace, pomimo zmiany trenera, znowu przegrało i w dalszym ciągu nie strzeliło bramki. Orły mają poważny problem, ponieważ taka sytuacja, w jakiej znajdują się obecnie, nie przytrafiła się żadnej z ekip od początku istnienia Premier League. To tylko pokazuje w jak głębokiej d…iurze są piłkarze Roya Hodgsona.

Autor

Michał Fitz

michafitz