Tottenham rozbił Borussię!
Wiadomo, że w fazie play-off Ligi Mistrzów dzieją się różne rzeczy. Z reguły jest tak, że gdy pierwsza połowa przynudza, to druga trzyma odpowiedni fason i po przerwie oglądamy zupełnie inny mecz. Dzisiaj tak właśnie było na Wembley, chociaż chyba nikt nie spodziewał się, że Tottenham aż tak uderzy w Borussię Dortmund!
Składy:
- Tottenham: Lloris - Foyth, Sanchez, Alderweireld - Aurier, Sissoko (90. Wanyama), Winks, Vertonghen - Eriksen - Son (90. Lamela), Moura (84. Llorente)
- BVB: Bürki - Hakimi, Toprak, Zagadou (77. Schmelzer), Diallo - Witsel, Delaney - Sancho (88. Guerreiro), Dahoud, Pulisic (88. Bruun Larsen) - Götze
Jedni bez Harry’ego Kane’a i Dele Alliego, drudzy bez Marco Reusa, Manuela Akanjiego, Łukasza Piszczka i Paco Alcacera. Ciut rezerwowe były zestawienia obu tych zespołów, co i tak nie zmieniało faktu, że mecz zapowiadał się bardzo ciekawie. Ale prawda była taka... że wielkiego szału w pierwszej połowie nie było. Dużo szachów, dużo koncentracji i próby przedarcia się przez świetnie zorganizowane szeregi defensywne przeciwników - mniej więcej tak to wyglądało.
Śpioszki z Dortmundu
Pierwszy kwadrans bezsprzecznie należał do Tottenhamu, który oddał jeden bardzo groźny strzał. Lucas Moura popisał się fantastycznym przyjęciem piłki i kropnął z woleja, minimalnie chybiając celu. Jest to o tyle istotne, że na kolejny strzał Anglicy czekali... jakieś 20 minut, a na kolejną groźną szansę... do drugiej połowy. Jednak przeważali, naciskali Borussię wysokim pressingiem, a dortmundczycy nie potrafili się przez początkowe minuty ogarnąć, nie dawali rady Axel Witsel i Thomas Delaney - ale potem było już tylko lepiej i obaj się obudzili.
W 15. minucie to goście nacisnęli pressingiem gospodarzy, a ci zupełnie się pogubili. Juan Foyth zaplątał się w drybling przed własną szesnastką i stracił futbolówkę na rzecz Christiana Pulisica. Amerykanin wpadł w pole karne, kiwnął balansem bioderek obrońcę i strzelił, lecz kąt był za ostry i trafił w Hugo Llorisa. Zresztą Pulisic wraz z Jadonem Sancho sprawiali dużo problemów na bokach Tottenhamu. Jan Vertognhen nie jest mistrzem gry na wahadle, a mając na przeciwko siebie rewelacyjnego Anglika i ofensywnie usposobionego Achrafa Hakimiego nie mógł mieć za wiele do gadania w ciągu pierwszych 45 minut. Po drugiej stronie na reprezentanta USA grał Serge Aurier, gracz bardzo dynamiczny, ale... także miał kłopoty. Kłopotów nie miał natomiast Mahmoud Dahoud, grający na „dziesiątce” w ekipie BVB, który był najsłabszym zawodników na boisku. SPOJLER: w całym meczu.
Niebezpiecznych uderzeń właściwie w pierwszej połowie nie było, ale nieco większy potencjał pokazywali w ofensywie goście, którzy ogólnie rzecz ujmując byli lepsi. Tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego mogli wyjść na prowadzenie, kiedy po krótkim rozegraniu rzutu rożnego i późniejszej wrzutce pojedynek z rywalem wygrał Dan-Axel Zagadou. Oddał groźny strzał po rykoszecie, lecz Lloris popisał się świetną paradą i uchronił „Koguty” przed utratą gola. Chwilę później arbiter odgwizdał przerwę, a obie drużyny, grające bardzo inteligentnie, poszły sobie odpocząć.
I Koreańczyk zrobił BUM!
Nie wiem, co powiedział trener Mauricio Pochettino swoim zawodnikom w szatni, ale po wznowieniu obraz spotkania uległ diametralnej zmianie. To, że tempo i widowiskowość poszły w górę (ale bez przesady) to jedno, ale to, że BVB nie zagrała właściwie ani jednej prawdziwie dobrej minuty to już druga sprawa. Jedno wielkie NIC grali dortmundczycy, którzy oddali tylko dwa uderzenia: w 69. minucie żałosnego lacia w Llorisa posłał Dahoud, zaś doliczonym już czasie gry wprowadzony ZA PÓŹNO Raphael Guerreiro zawinął ładnego rogala, ale nieco się pomylił. Tottenham panował, a zaczęło się... w 47. minucie.
Achraf Hakimi chciał sobie posiatkować, w efekcie czego stracił piłkę i rozpoczął proces zamiany ciał z Vertonghenem. Belg, który nie powinien wspominać pozytywnie pierwszej połowy, w drugiej zagrał wyśmienicie, w przeciwieństwie do słabiutkiego Marokańczyka. Zawodnik Tottehamu popisał się bardzo precyzyjnym dośrodkowaniem do Hueng-Min Sona, który nieprzypilnowany przez Zagadou dołożył wewnętrzną część stopy i wyprowadził Anglików na prowadzenie! Od tamtego momentu „Koguty” skupiły się głównie na kontrach, które mogły być zabójcze, jednak za każdym razem brakowało jakichś centymetrów - także Sonowi.
Gwoździe do trumny
Pachniało drugim golem dla gospodarzy, ale biedak nie chciał paść. Tak samo jak Lucien Favre nie chciał dokonywać zmian, czego za bardzo nie umiem wytłumaczyć. Szwajcarski trener często ma dziwne podejście do wprowadzania zmienników, ale czemu nie wprowadził Guerriero? Odpuścił mecz czy co? W sumie możliwe, bo wpuścił Marcela Schmelzera jako pierwszego... Wiadomo, że dla BVB najważniejsza jest teraz Bundesliga, ale... aż tak? Męczyli bułę przez całą połowę, aż w końcu zostali za to skarceni w 83. minucie. We znaki ponownie dał im się odmieniony Vertonghen, który tym razem wykończył dośrodkowanie Auriera - w bardzo podobnym stylu jak Son, czyli wewnętrzną częścią stopy. Kto go nie przypilnował? Hakimi. Nie zdążył. Za Vertonghenem.
Kibice BVB nie zdążyli jeszcze na dobre zapłakać nad rezultatem, a już dostali kolejny cios, bo przyszła 86. minuta, rzut rożny bity przez Christiana Eriksena i Fernando Llorente (wprowadzony po bramce na 2:0), który nieupilnowany w sercu dortmundzkiej szesnastki głową wpakował piłkę do siatki. 3:0!!! 3:0 w pełni zasłużone biorąc pod uwagę obraz drugiej połowy, na którą Borussia po prostu nie wyszła. Można mówić o wielu kontuzjach ważnych graczy, o dziwnych decyzjach Favre’a podczas spotkania, o tym, że za wiele na tej ławce nie miał i o tym, że dla Dortmundu najważniejsza jest teraz Bundesliga. Ale... no chyba nie aż tak, nie?