Podsumowanie kolejki Premier League #8
Tydzień temu zachwycaliśmy się występami Polaków na arenie międzynarodowej. Nasi rodacy awansowali na Mundial i choć oczywiście duma rozpierała, fani brytyjskiej piłki gdzieś z tyłu głowy mieli to, że za 7 dni wraca Premier League. Wróciła i nie mogliśmy czuć się zawiedzeni.
Czekając na ligę angielską nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszego jej startu. Na Anfield Liverpool podejmował Manchester United. Niestety, zamiast efektownego startu, mieliśmy żenujący falstart. Jose Mourinho nawet nie przyjechał zagrać w piłkę do miasta Beatlesów. Puścił na boisko 5 obrońców, ustawił autobus przed bramką, wyłożył się wygodnie na fotelu, oparł nogi o kierownicę i tylko patrzył jak zawodnicy Liverpoolu najpierw biją w niego piłką, a potem rozpaczliwie głową. Podopieczni Kloppa byli dużo lepsi jeśli chodzi o obchodzenie się z futbolówką. Ładnie ją sobie przekazywali, stworzyli kilka sytuacji, ale tak naprawdę może jedna była naprawdę groźna. Defensywa United, na czele z nadludzkim De Geą, była po prostu nie do sforsowania tego dnia. Do tej pory mówiło się, że United ma świetne wyniki, bo gra ze słabszymi od siebie. Po tym meczu nawet nie możemy zweryfikować tego stwierdzenia, bo Czerwone Diabły nie przyjechały grać w piłkę, tylko w nią nie przegrać . Szkoda, że Mourinho odkopnął rękawicę rzuconą przez Niemca, tylko po to, by zadowolić się bezpiecznym remisem.
Zaraz po spotkaniu na Anfield na boisko wyszły drużyny Chelsea i Crystal Palace. Przypomnę tylko, że Orły przystępowały do tego meczu z zerowym dorobkiem nie tylko punktowym, ale też bramkowym. Żaden zespół w historii Premier League nie zaczął sezonu tak źle, jak oni w tym roku. W związku z tym Chelsea była przekonana, że ich przeciwnicy po prostu położą się na murawie i dadzą im grać. W efekcie The Blues byli tak rozkojarzeni, że sami na to boisko legli. Crystal Palace wygrało 2-1 i wprawiło w osłupienie każdego, włączając w to ich menedżera Roya Hodgsona, który chyba sam nie miał pojęcia co się stało. To spotkanie, zestawione z meczem z Burnley pokazuje, że Chelsea ma problemy z przygotowaniem mentalnym. Po raz kolejny lekceważą słabszego rywala i dramatycznie się na tym przejeżdżają. Antonio, ustaw ich tam!
Tego samego dnia na boisko wyszedł też Manchaster City. Obywatele również mają poważne problemy ambicjonalne, ponieważ zamiast piłkarzy, robią z siebie woźnych. Cały czas zamiatają, wszystko i wszystkich. Stoke zostało rozgromione i przyjęło 7 strzałów na klatę. City ma w tym sezonie już 29 zdobytych bramek na swoim koncie, co daje nam ponad 3.5 trafienia na mecz. Guardiola stworzył maszynę, która rozjeżdża wszystko na swojej drodze i co najgorsze dla zdrowej konkurencji, nie ma żadnych objawów najdrobniejszych choćby usterek. Są na najlepszej drodze do tego, by zrobić sobie taka przewagę jak Chelsea w zeszłym sezonie i na dobre odjechać rywalom jeszcze przed świętami. Mam przeczucie, że w 2018 roku będziemy mieli najwcześniej ukoronowanego mistrza w historii Premier League.
W sobotę grał również Tottenham. Koguty podejmowały u siebie Bournemouth. Na pierwszy rzut oka to powinien być prościutki mecz dla Kogutów. Przedostatnia drużyna ligi, mecz u siebie, co może pójść nie tak. Ano właśnie, sęk w tym, że to Spurs byli gospodarzami. W tym sezonie na Wembley jeszcze nie zwyciężyli. Tym razem jednak udało się przełamać impas, ale ledwie skromnym 1-0. Jeśli ktoś chciałby się zapytać o to, jak przebiegał ten mecz, to można śmiało powiedzieć, że po prostu przebiegał. Było to typowe spotkanie bez historii z przewagą jednego zespołu.
Piłkarską sobotę kończył mecz Watfordu z Arsenalem. Kanonierzy są w tym sezonie niezwykle chimeryczni. Teraz pokuszę się o takie matematyczne porównanie, ponieważ akurat w ten weekend ich sinusoidalna forma osiągnęła wartość -1. Szerszenie okazały się bowiem od nich lepsze i co najważniejsze, zdecydowanie ambitniejsze. Nie omieszkał nawet o tym wspomnieć Troy Deeney w pomeczowej wypowiedzi. Anglik stwierdził, że podopiecznym Wengera zwyczajnie brakuje jaj i dlatego bardzo lubi z nimi grać. To było widać na boisku. Watford wygrał może nie piękną piłką i umiejętnościami technicznymi, ale ogromnym zaangażowaniem, które okazało się być lepsze od głośnych nazwisk i pięknych fryzur. Tym samym wprowadził się na 4 miejsce w tabeli i póki co jest największą niespodzianką ligi.
Czy coś ciekawego działo się na innych stadionach Premier League? Cytując klasyka, tak średnio bym powiedział. Wyniki były zwykłe, mecze raczej nijakie. Na pewno cieszą dobre występy Polaków. Swansea z Fabianskim w bramce wygrało i zachowało czyste konto, a West Brom Krychowiaka, który znów pokazał się z tego lepszego profilu, omal nie ograł Leicester City.