Podsumowanie kolejki Premier League #9
Jedna czwarta sezonu Premier League już za nami. Czas leci strasznie szybko, przed nami już tylko trzy kwadranse tej brytyjsko-piłkarskiej godziny. Co więc wydarzyło się do tej pory, a konkretnie w 9 kolejce? Przekonajmy się.
Piłkarską sobotę inaugurowała Chelsea, która u siebie podejmowała Watford. Szerszenie były przed tą kolejką na 4 pozycji i jako rewelacja ligi, wcale nie byli stawiani na straconej pozycji. W pierwszej połowie gospodarze mieli wyraźną strategię. Skupiali się na strzałach z dystansu, jak gdyby od razu doszli do wniosku, że nie przedrą się podaniami przez 3 środkowych obrońców gości. Ta strategia przyniosła im jedną, piękną bramkę w postaci trafienia Pedro, ale nic więcej. Za to Watford, który uznał, że lepiej zagrać otwarta piłkę, zdobył dwa gole i przez chwilę mieliśmy niespodziewany wynik 1-2. W 61 minucie na boisko wszedł Michy "Wy mnie chcecie wypożyczyć, a ja wam wygrywam mecze" Batshuayi. Wprowadzenie Belga wiązało się też ze zmianą taktyki. Conte nakazał więcej dośrodkowań. Po dwóch z nich padły kolejne gole dla Chelsea, jeden autorstwa Batshuayi'a właśnie. Belg ustalił również wynik spotkania na 4-2, po błędzie defensywy, która oddała piłkę za darmo, tuż przed polem karnym. Co ciekawe, jeden z fanów Chelsea w momencie wejścia Belga na boisko zamieścił tweeta, w którym zarzekał się, że jeśli napastnik wygra im ten mecz, to ów kibic zje własną "dwójkę". Po meczu Batshuayi odpowiedział mu tylko "smacznego!".
Kolejnym sobotnim spotkaniem było starcie Huddersfield z Manchesterem United. Wszyscy niecierpliwie czekali na grę w piłkę ze strony Czerwonych Diabłów, ponieważ nie doczekali się jej tydzień temu na Anfield. Jak na ironię, tym razem United pokazało jak się gra do przodu, ale zapomniało zabrać ze sobą z Carrington defensywy. Pierwsza bramka dla beniaminka padła po głupiej stracie Maty w środku pola, a druga po kuriozalnym błędzie Lindelofa, który źle obliczył lot piłki. Te dwie idiotycznie stracone bramki skutecznie podcięły skrzydła Diabłom, które później potrafiły odpowiedzieć już tylko jednym trafieniem. Po spotkaniu Ander Herrera bardzo ostro wypowiedział się o kolegach, twierdząc, że na boisku zabrakło im zaangażowania. Mourinho słysząc to, zrugał swojego podopiecznego, mówiąc, że nic takiego nie miało miejsca i kwestie ambicjonalne w tym meczu nie zawiodły.
W tym samym czasie ten drugi i na chwile obecną lepszy, Manchester podejmował Burnley. Obywatele pokazali jak powinno rozgrywać się spotkania z takimi rywalami. Mieli druzgocącą przewagę w posiadaniu piłki, którą zamienili na trzy bramki. Ederson nie był zmuszony ani razu bronić strzału na bramkę, więc spokojnie mógł zastanawiać się nad swoim kolejnym tatuażem. Mówi się, że mistrzostwa nie wygrywa się meczami na szczycie, a mniejszymi potyczkami z ciut słabszymi rywalami. City, kierując się ta ideą, pewnie zajmuje fotel lidera i powolutku odjeżdża reszcie stawki.
W niedzielę, tuż po familiadzie śmiało można było przełączyć kanał w teleodbiorniku na mecz Evertonu z Arsenalem. Choć spotkanie lepiej zaczęło się dla The Toffees, którzy objęli prowadzenie za sprawą Rooneya, Arsene Wenger, który tego dnia obchodził urodziny, szybko pokazał gospodarzom, że nie zamierza się źle bawić we własne święto. Jego podopieczni przejęli inicjatywę, na barki ciężar gry wzięli ci, od których tego się wymaga i wspólnie, co w przypadku The Gunners rzadko się ostatnio zdarza, pokazali Evertonowi miejsce w szeregu. Ten wynik przelał szalę goryczy w kuble z napisem „Koeman”. Holender dziś pożegnał się z pracą. Ten świetny występ Kanonierów świadczy też o jednym. W przyszłym tygodniu zagrają do dupy.
Wisienką, bo to jednak ona jest tym domyślnym owocem, na torcie tej kolejki było spotkanie Tottenhamu z Liverpoolem. Podopieczni Mauricio Pochettino byli gospodarzami, a jak wiemy w tym sezonie męczyli się na Wembley z mniej wymagającymi zespołami niż Liverpool. Jurgen Klopp dostrzegł w tym szansę, która może i zostałaby wykorzystana, gdyby nie sabotował go jego własny blok obronny. Przy dwóch pierwszych bramkach koncert nieudolności zagrał Dejan Lovren. Dwukrotnie został przelobowany przez piłkę, którą przejął Harry Kane. Anglik raz sam zdobył gola, a potem obsłużył podaniem Sona. Matip nie był lepszy, bo przy trzeciej bramce to on zaliczył bezpośrednią asystę, wystawiając piłkę Allemu. Sam mecz był bardzo ciekawy i otwarty. Liverpool z przodu naprawdę nie grał źle, zdobył gola, ale z tyłu miał cztery tyczki, których w żaden sposób nie można porównać do pewnej i stabilnej defensywy Kogutów.
Co działo się w mniej ważnych meczach? West Brom w składzie z Krychowiakiem, tu niespodzianka, znów nie zwyciężył. Na tarczy wracał też Fabiański, którego Swansea przegrało z Leicester. Lisy jak za dotknięciem magicznej różdżki, którą znów musiał okazać się nowy trener, poprawiły swoją grę i odgryzły Łabędzią głowy.