Problemowe odejścia z ekipy wicemistrzów
Nieubłaganie zbliża się Nowy Rok, a Nowy Rok w piłce nożnej to nic innego jak rozpoczęcie zimowego okienka transferowego. Od dłuższego czasu wiadomo, że będzie to bardzo ważny okres dla fatalnie spisującego się wicemistrza Niemiec, czyli rzecz jasna Schalke. Co tam mówią najnowsze doniesienia z Gelsenkirchen? Mówią o dwóch kłopotliwych ananaskach.
Głównym tematem już od paru tygodni są tam potencjalne odejścia piłkarzy, którzy drużynie nie dają prawie nic, a koszą całkiem niezłe siano. Czyli chodzi mniej więcej o jakieś pół składu. Jednak najwybitniejszym ananasem z całej tej gromadki jest Franco Di Santo, który jest pomyłką większą niż koleś, który na orgii ludzi poprzebieranych za zwierzęta przez przypadek próbował zaliczyć prawdziwą niedźwiedzicę, co nie skończyło się dla niego dobrze. Na jego temat szkoda w ogóle się wypowiadać, zdecydowanie były to jedne z najgorzej zainwestowanych pieniędzy w historii klubu, no ale jako że Franuś miał w Werderze jeden dobry sezon, gdzie strzelił 14 goli, to można mu było zaoferować taki kontrakt, że zawodnicy faktycznie potrafiący grać w piłkę by się takiego nie powstydzili.
Ale skończmy już ze szkalowaniem Argentyńczyka i przejdźmy do konkretów. Wiele nazwisk przewijało się w kontekście odejścia: Breel Embolo (złapał kontuzję, tak czy siak raczej zostanie), Daniel Caligiuri (mało prawdopodobne), Yevhen Konoplyanka (możliwe odejście), Amine Harit (trudno stwierdzić), ale teraz "Bild" skupił się właśnie na Di Santo i Johannesie Geisie. Tego drugiego nawet lubię, co zostało mi jeszcze z czasów jego gry dla Mainz, ale w Schalke sobie nie poradził - nie aż tak bardzo jak Di Santo, ale jednak. Wypożyczenie do Sevilli też nic nie dało i aktualnie Niemiec może poszczycić się nie załapaniem się do kadry meczowej żadnego spotkania tej rundy. To się raczej nie zmieni, trener Domenico Tedesco nie widzi go w swojej układance, więc jeśli pomocnik chce grać, musi odejść.
Sęk w tym, że ani Geis, ani Di Santo odchodzić raczej nie muszą. Czemu? Ano temu, że wg "Bilda" zarabiają kupę siana, czyli łącznie 7 mln euro rocznie czystej pensji podstawowej. Zatkało kakao? To w cholerę hajsu, bo z tego co pisały media, taki Lucas Hernandez w Atletico dostaje 3,5 bańki. Mistrz świata! A tutaj dwa takie lacie zarabiają siódemkę! Z czego, z tego co kojarzę, drewniany napastnik ma większość tej kwoty. Masakra! Kontrakty obu piłkarzy kończą się po sezonie, więc tak naprawdę nie mają żadnych powodów do tego, aby odchodzić z zespołu już zimą. I tak nie grają (Di Santo pojawił się tylko w 5 meczach), a kasę klepią naprawdę nieziemską, po co więcej? Ambicje, chęci występów, bla, bla, bla... Futbol jest ich pracą, a praca służy do tego, żeby zarabiać hajs! Gdybyście Wy pracowali w firmie, w której nie musicie robić prawie nic, a Wasze lekkie obowiązki nie były poddawane żadnej ocenie, to odeszlibyście do firmy, gdzie zarabialibyście mniej i musielibyście pracować ciężej? Wolne żarty! Nie patrzcie na sport aż tak romantycznie.
Jedyną więc szansą na pozbycie się dwóch ananasów jest ich sprzedaż w styczniu, a problem jest taki, że w takiej sytuacji ktoś musiałby wyłożyć za tych dwóch piłkarzy jakieś pieniądze. Przy czym transfer to jeszcze pół biedy, bo główną przeszkodą jest to, że Di Santo i Geis musieliby się zgodzić na odejście. Musieliby najprawdopodobniej zejść ze swoich wysokich tygodniówek i odejść do zespołów, które prawie na bank byłyby słabsze od Schalke i nie byłyby w stanie zaoferować im takich pieniędzy. A po co to robić?