Róża, którą kuszą niemieckie kluby
Wiele aspektów jest ważnych w momencie, gdy poszukuje się wzmocnień w piłce nożnej. Oczywiście kasa jest numerem jeden, ale nawet największa fura siana - jak np. ta w Paryżu - nie zapewni sukcesów, jeśli oleje się takie czynniki jak charakter gracza, język czy kultura danego kraju. Dlatego Niemcy bardzo chętnie sięgają na rynek szwajcarski i austriacki, bo najzwyczajniej w świecie w obu tych państwach mówi się po niemiecku. Marco Rose też mówi po niemiecku.
Jeśli nie wiecie, kim jest Rose, to koniecznie musicie się dowiedzieć, bo jest to nazwisko nieprzypadkowe. Mówimy o niemieckim trenerze, który urodził się w Lipsku i, jak na ironię, pracuje w stajni Red Bulla. Tyle że nie w Lipsku, a w Salzburgu, choć w swoim rodzinnym mieście w piłkę grał - ale nie w RB, bo RB wtedy nie było. 42-latek pracuje jako szkoleniowiec pierwszej drużyny austriackiej ekipy już drugi sezon i idzie mu naprawdę dobrze. W pierwszym roku swojego "urzędowania" zdobył mistrzostwo kraju z 13-punktową przewagą nad wicemistrzem, dotarł do finału Pucharu Austrii (przegrał po dogrywce) i do półfinału Ligi Europy. Nieźle, nie? Teraz też idzie mu wcale nie gorzej, bo w lidze ma już 14 punktów przewagi nad wiceliderem, zaś w Lidze Europy wygrał grupę, zdobywając wszystkie możliwe punkty! Jest asem Rose, a pod jego skrzydłami piłkarze rosną jak na drożdżach, czym przykuwają uwagę Europy.
Uwagę przykuwa też sam Rose i co naturalne najmocniej łączy się go z Bundesligą, ale nie tą austriacką, tylko niemiecką. Jako że urodził się w Lipsku i jest w stajni Red Bulla, to mówiło się, że może to on obejmie ekipę ze swojego rodzinnego miasta, gdy RasenBallsport szukał jakiegoś szkoleniowca, który zastąpiłby Ralpha Hasenhüttla. Ostatecznie jednak "Byki" zdecydowały się na głośniejsze nazwisko Juliana Nagelsmanna z Hoffenheim (tzn. dopiero od lipca), przez co Rosemu jest najbliżej... do Hoffenheim właśnie. Taka powiedzmy, że wymianka. Jednak na razie nic nie zostało ogłoszone i choć TSG nazwisko nowego trenera miało ogłosić zimą, wciąż o niczym oficjalnie nie wiemy, choć media są prawie pewne, że do Sinsheim trafi szkoleniowiec Salzburga.
Oficjalki może nie być z tego powodu, że Rose nie chce robić wokół swojej osoby niepotrzebnej medialnej nagonki, która mogłaby zachwiać jego drużyną pewnie walczącą na trzech frontach. Tym bardziej że - co jest też argumentem za jego pozostaniem - Niemiec ma duże szanse, żeby w końcu awansować z Salzburgiem do Ligi Mistrzów. Z austriackiej ekipy szydzi się od wielu lat, ponieważ regularnie wywala się na ostatniej prostej przed samą fazą grupową Champions League. Z takim fachowcem w końcu musi udać się przełamać klątwę!
Wracając jednak do niemieckiej Bundesligi, trzeba dodać, że Hoffenheim nie wymienia się już jako jedynej ekipy zainteresowanej Rosem. Oczywiście TSG nadal jest faworytem, ale "Sport Bild" pisze, że Niemiec jest teoretycznym kandydatem zarówno w Schalke, jak i w Wolfsburgu. W tej pierwszej drużynie mocną pozycję (mimo fatalnej dyspozycji) ma Domenico Tedesco, inny trener młodego pokolenia, który szyje z takich nici, jakie dostał - i nie idzie mu najlepiej. Na razie nie zapowiada się, aby zarząd klubu z Gelsenkirchen miał pozbywać się swojego trenera, ale w życiu, a już w szczególności w futbolu nigdy nic nie wiadomo... Natomiast u "Wilków" nieźle radzi sobie Bruno Labbadia, lecz jego umowa wygasa z końcem sezonu i nie wiadomo, czy zostanie przedłużona, choć różnego rodzaju dyskusje się toczą.
Najpilniej Marco Rosego potrzebuje Hoffenheim, bo i Schalke, i Wolfsburg tych trenerów mają. Co ciekawe w mediach pojawiła się plotka, że 42-latek mógłby być nawet kandydatem do pracy... w Manchesterze United, gdzie zastąpiłby trenera tymczasowego Ole Gunnara Solskjaera.