Ribery mógł zostać kangurem i gwiazdą rocka w jednym

Co to znaczy wywrócić świat do góry nogami? Wiadomo, że przeprowadzić się do Australii, tego chyba tłumaczyć nie muszę. Na szczęście jądro ziemi oraz grawitacja są dobrymi ziomkami i sprawiają, że krew nie napłynie nam wtedy do głowy. Franck Ribery powinien im podziękować, bo właśnie o tego zawodnika pytało się Western Sydney Wanderers, a i temat Arjena Robbena nie był tam obcy. Tyle że pojawił się pewien kłopot...

Kto jest na tyle szalony, żeby próbować ściągnąć dwóch tych chacharów na drugi koniec globu? Markus Babbel. Fani Bayernu pewnie kojarzą to nazwisko, bo jest to gość urodzony w Monachium, wychowanek największego bawarskiego klubu, występujący w jego barwach w latach 90. Trzy razy zdobył z nim mistrzostwo kraju, więc nieco starsi fani zapewne go pamiętają. Po zakończeniu kariery piłkarza poszedł w trenerkę, bujał się w znanych niemieckich markach, a potem - przez Szwajcarię - trafił do Australii, do klubu wspomnianego we wstępie. Pracuje tam od początku sezonu i jakichś rewelacyjnych wyników to tam na razie nie osiąga, ale przygarnął do siebie paru piłkarzy z niemieckich rewirów.

W Sydney przewinął się temat obu podstarzałych skrzydłowych, którzy jak powszechnie wiadomo po sezonie opuszczą w końcu monachijską drużynę. Różne kierunki przewijają się w dywagacjach dotyczących ich przyszłości, był chociażby MLS i teraz jest Australia, o której napisała tamtejsza gazeta, "The Sydney Morning Herald". Babbel i jego Wanderersi byliby zainteresowani przede wszystkim Riberym, ponieważ Robben nie przekonywał niemieckiego szkoleniowca ze względu na swoje kontuzje. Żeby było zabawniej... jest teraz kontuzjowany. 

Co mówił trener na temat całej tej sprawy?

Byłem w kontakcie z Franckiem Riberym.

Powiedziałem mu, dobra, jeśli chcesz zarobić dużo pieniędzy, powinieneś iść do Kataru czy gdzieś indziej. Ale jeśli chcesz być gwiazdą rocka, musisz przyjść do Australii.

W tej chwili jeszcze nie zadecydował, ale nie wydaje mi się, żeby tutaj przyszedł, ponieważ mówimy o kategorii, która nie jest w tej lidze realistyczna.

Kasa, misiu, kasa. Jeśli myśleliście, że w Australii zarabia się kokosy i wszystkie te podstarzałe gwiazdki z Europy, które tam szły, dostawały tyle siana, że aż im konto bankowe wywalało do pulpitu, to mylicie się. Ani tam, ani w bogatszej MLS nie zarabia się tyle, co w Katarze i Chinach, które pod tym względem są zdecydowanie inną półką płacową. W lidze australijskiej gra od tego sezonu Keisuke Honda, kojarzycie, ale nie dostaje wcale miliarda miliardów dolarów. Przeliczając już waluty na euro, początkowo w negocjacjach chciał dostawać ok. 4,5 mln euro. Ostatecznie zgodził się jednak na 1,8 mln euro, co i tak jest kwotą dużą jak na tamte rozgrywki. A Japończyk reprezentuje barwy Melbourne Victory, aktualnego mistrza kraju, nie takiego średniaka jakim jest Western Sydney Wanderers. 

Ribery nie chciał być gwiazdą rocka. 

Autor

Piotr Tubacki

P_Tub