.jpg)
Dybala i Bayern, czyli piernik i kombajn chodnikowy AM-50
Emocje związane z przenosinami Paulo Dybali do Bayernu Monachium są całkowicie niepotrzebne, bo napastnik Juventusu nigdzie przenosić się nie będzie. Wiadomo, że fajnie wygląda jego nazwisko w połączeniu z grubą sumą odstępnego wyłożoną przez klub przechodzący gruntowną renowację, ale absolutnie żadne argumenty nie przemawiają za transferem Argentyńczyka.
Na początku trzeba ustalić sobie jedną rzecz, jaką jest fakt, że w futbolu dzieją się różne rzeczy. Innymi słowy wcale nie jest wykluczone, że Dybala jakimś cudem trafi do Monachium, a razem z nim pojawią się baniaki wody, które zamienią się w wino. Cuda się zdarzają, także w piłce nożnej. Nikt nie przypuszczał, że Araby dadzą Neymarowi 222 mln euro, żeby ten wykupił się z Barcelony i nikt nie przypuszczał, że plotki łączące Lucasa Hernandeza z Bayernem okażą się prawdą. A jednak się okazały. Dlatego przy Dybali można postawić jakieś niziutkie procenty prawdopodobieństwa, ale są one tak niewielkie, że nawet lupą dostrzec się ich nie da.
Nie chodzi tutaj o kwestie jakości piłkarza, bo choć 25-latek jest przez wielu krytykowany i zarzuca mu się różne rzeczy, to jednak kopaczem jest naprawdę dobrym. Jeśli nie znajduje się na najwyższej światowej półce, to klepie w nią głową od spodu, bo umiejętności ma zdecydowanie ponadprzeciętne. To ze strony samych Bawarczyków nie ma żadnych argumentów ku temu, aby potwierdzić doniesienia "Corriere dello Sport".
Po pierwsze: hajs. W Bayernie hajs ma pierwszorzędne znaczenie, a według włoskiej gazety Niemcy mają być gotowi zapłacić za Dybalę 80 mln euro. Co na to Juventus? Mało. No i dziwić się nie można, setka za Argentyńczyka musiałaby być stuknięta, a na taką kasę monachijczycy pozwolić sobie nie mogą. Przypomnijmy, że już na ten moment zapłacili oni 80 mln za wspomnianego Hernandeza, 35 mln za Benjamina Pavarda i 3 mln za Janna-Fiete Arpa. W dodatku pierwszy z nich, jak powiedział Uli Hoeneß, ma stanowić granicę zaporową, jeśli chodzi o cenę bawarskich zakupów.
Niewykluczone jednak, że szybko jego słowa zostaną zasypane Leroyem Sane, o którego Bayern oficjalnie się stara. Skrzydłowy Manchesteru City nie będzie jednak tańszy niż 70-80 mln euro, dlatego Hoeneß szybko zostanie zweryfikowany. A jeśli dołożymy 23-latka do tego, co Bayern już wydał, wyjdzie nam ok. 200 mln euro, czyli tyle, ile według pierwotnych doniesień mieli mieć na letnie zakupy mistrzowie Niemiec. Później co prawda pojawiła się sugestia, że budżet ten może wynieść 300 mln euro i wtedy Dybala mógłby się zmieścić, ale nie zapominajmy, że Bayern walczy też o Rodrigo z Atletico Madryt (klauzula 70 mln), a w obwodzie są jeszcze Timo Werner czy Callum Hudson-Odoi. Na "dziesiątkę" Juventusu miejsca więc raczej nie ma.
No i kolejna sprawa wiąże się z tym, że dla Argentyńczyka nie ma miejsca w kadrze Bayernu. Albo inaczej - jest, ale nie na długo. Jak wiadomo Dybala to napastnik, może grać jako trochę cofnięty, co w teorii sprawia, że fajnie mógłby się komponować z Robertem Lewandowskim, występując za jego plecami. Sęk w tym, że w Monachium jest już czasami kapryśny Thomas Müller, ale okej - klasą światową to on raczej nie jest (no chyba że mówimy o klasie światowej w udawaniu klasy światowej). Wtedy 25-latka można by tam było widzieć, tym bardziej że przecież z klubu najpewniej odejdzie także James Rodriguez i taki kreatywny ktoś by im się przydał. Pytanie tylko czy Dybala nie byłbym kolejnym niesfornym Latynosem, którego trzeba głaskać po główce na każdym kroku, co u trenera Niko Kovaca - bardzo nastawionego na dyscyplinę i pracę w obronie - nie jest często spotykane.
Tutaj można by o Pawełku dyskutować, ale wszystkie te rozmowy zmiata momentalnie Kai Havertz, który prawdopodobnie dołączy do Bayernu w przyszłym roku. Rewelacyjny 19-latek będzie kosztował zapewne 70-100 mln euro (więc po co płacić za Dybalę?), no i wskoczy jako ofensywny pomocnik (więc po co dawać tam Dybalę?). Piłkarz Bayeru Leverkusen to inwestycja o stokroć lepsza niż zawodnik Juventusu, którego nie warto kupować, jeśli miałby być tylko taką łatą na najbliższy sezon - później byłoby dla nich za ciasno. Argumenty przemawiające za jego zakupem (nie)stety upadają, co zresztą potwierdzają niemieckie media, najlepiej poinformowane w kwestii Bayernu. A co piszą? No właśnie nic.