Lepiej dwa razy sprawdzić, na które lotnisko trzeba zawieźć drużynę...
Przypadki chodzą po ludziach i każdy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że komunikacja lubi płatać nam różne figle. Ktoś chce pojechać do Paryża i owszem, trafia tam, ale kilkanaście godzin szybciej niż powinien, bo aż nazbyt sympatyczna pani z GPS pokierowała go do wsi w kujawsko-pomorskim. Jesteś zmęczony po robocie i wbijasz w autobus z Katowic do Gliwic? Ups, chyba nie ten numerek i nagle lądujesz w... Sosnowcu! Na całe szczęście tak ekstremalnej przygody nie mieli piłkarze Werderu Brema, którzy pomylili tylko... lotniska.
Właściwie to piłkarze nie byli pewnie nawet świadomi tego, że coś jest nie halo. W końcu skąd goście o nazwiskach Augustinsson, Bargfrede czy Eggestein mają ogarniać topografię południowo-wschodniej Hiszpanii? Ja i pewnie większość z Was też, nie ogarniam w ogóle rejonów na drugim końcu mojego województwa, a co dopiero na drugim końcu Europy?! Tak więc chłopaki ubrani w swoje dresiki, a może nie dresiki, wsiedli do autokaru i pod pedałem hiszpańskiego kierowcy udali się z chyba malowniczej miejscowości Algorfa na lotnisko w Murcji. Gdy dojechali na miejsce i w najbliższym czasie mieli zamiar pakować się do samolotu, ci czujniejsi zorientowali się, że hola amigo porfavore uno dos tres, to nie to lotnisko! Przecież my mieliśmy startować z Alicante położonego... 80 kilometrów dalej!
Biedny kierowca pomylił lotniska, ale popisał się znajomością fabuły filmów serii Szybcy i wściekli, depnął mocniej i pomknął w stronę właściwego punktu docelowego, położonego mniej więcej w takiej odległości jak Katowice od Krakowa. Bremeńczycy zdążyli na samolot, ale na miejscu okazało się, że pośpiech nie był nawet potrzebny, ponieważ samolot... i tak był opóźniony.
Morał z tej historii jest krótki i niektórym znany,
W Hiszpanii nie tylko VAR, ale i GPS jest wymagany.