Burza najmłodszych mózgów dobiegła końca. Schalke górą!
Mecz czwartej drużyny poprzedniego sezonu z zespołem będącym przez kilka kolejek obecnej kampanii na fotelu wicelidera, już tylko przez ten pryzmat zapowiadał się smakowicie. Ale wszyscy doskonale wiedzieli, że oprócz tego będzie to pojedynek dwóch najmłodszych trenerów Bundesligi - ledwie 30-letniego Nagelsmann i dwa lata starszego Tedesco, dwóch piłkarskich nerdów i modnych innowatorów. Lepiej wyszedł z niego ten drugi, a jego Schalke pokonało u siebie Hoffenheim 2:1.
Gospodarze byli faworytem nie tylko dlatego, że grali u siebie, ale także dlatego, że Hoffenheim zaczęło popadać w ligową szarość i przeciętność. Kilku gości odeszło, kilku obniżyło loty i mamy efekt w postaci usadowienia się w samym środku tabeli Bundesligi. Jednak mecze, w których dwa piłkarskie supermózgi zderzają się ze sobą, prezentując światu efekt godzin spędzonych w swoich naukowych laboratoriach, lub jak kto woli ośrodkach treningowych, zawsze zapowiada się dobrze i rodzi pytanie: co oni tym razem wykombinują?
Nagelsmann nie wykombinował nic, bo jego zespół już po 28. minutach przegrywał 0:2, choć taki wynik mógł już widnieć na ekranach dużo wcześniej. W 11. minucie po kilku główkach w polu karnym tą decydującą wykonał wreszcie Thilo Kehrer, który powolnym lobem pokonał bezradnego Baumanna - po również główkowej asyście Goretzki. Trzy minuty później Schalke podwyższyło prowadzenie po mocno indywidualnej akcji Embolo, ale zdążył zareagować VAR i trafienie słusznie zostało anulowane. Szwajcar był na spalonym. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, że tak oryginalnie tutaj pozwolę sobie zarzucić, bo 21-latek zdobył swojego gola w 28. minucie, kiedy piękny prezent podarował mu Kevin Vogt. Kapitan Hoffenheim chciał przykozaczyć i zagrać zewnętrzną częścią stopy na lewą stronę, ale stracił, trafił w Embolo, który bez większych problemów wpakował piłkę do prawie pustej bramki.
Gospodarze do przerwy byli drużyną zdecydowanie lepszą, choć to goście byli przy piłce przez 65% czasu gry. Schalke grało wiele niedokładnych podań, ale tak naprawdę nie było tego widać na boisku, ponieważ grali oni odważnie, szybko, do przodu, czego efektem było zasłużone prowadzenie 2:0. Hoffenheim nie istniało, nie potrafiło zrobić z futbolówką nic, nie stworzyło żadnego zagrożenia i powiedzmy to sobie wprost: wyglądało żałośnie. W drugiej połowie wiele lepiej nie było, dopiero w ostatnich 15-20 minutach coś tam zaczęli strzelać i nawet strzelili gola kontaktowego, którego głową zdobył Kramarić w 78. minucie. Ale to było za mało, Schalke było zbyt dobrze zorganizowane, przez większość meczu inteligentnie naciskało obrońców TSG, którzy nie byli w stanie spokojnie rozegrać ataku pozycyjnego. Co prawda w końcówce gospodarze trochę siedli kondycyjnie, dali się zepchnąć do obrony, ale Ralph Fährmann i tak nie miał zbyt wiele do roboty między słupkami. Zasłużone zwycięstwo Königsblauen.
Warto natomiast wspomnieć o sytuacji, przez którą druga połowa została przedłużona o siedem minut. Mianowicie na początku tej części spotkania kontuzji kostki doznał jeden z arbitrów liniowych, którego zastąpił sędzia techniczny. Cóż, ten wpis na Twitterze chyba idealnie oddaje nastrój całego zdarzenia...
The moment you realise how chill life was as a fourth official 😕 #S04TSG pic.twitter.com/rMXwLjXOi7
— Bundesliga English (@Bundesliga_EN) 17 lutego 2018
SKŁADY:
SCHALKE: Fährmann - Kehrer, Naldo, Nastasić - Schöpf (90. Oczipka), Stambouli, Goretzka, Caligiuri - Di Santo (75. Pjaca), Burgstaller, Embolo (83. Harit)
HOFFENHEIM: Baumann - Bicakcić (58. Zulj), Vogt, Hübner - Kaderabek, Grillitsch, Amiri (67. Rupp), Schulz (52. Zuber) - Uth, Szalai, Kramarić