Batshuayi królem Dortmundu! BVB rzutem na taśmę wygrywa mecz na szczycie!
Mecz Borussii Dortmund z Eintrachtem Frankfurt zdecydowanie był hitem tego weekendu w Bundeslidze. Wiele oczekiwano sobie po tym spotkaniu, a piłkarze nie zawiedli, dając wszystkim kibicom kapitalny show z emocjami do ostatnich minut potyczki. Ostatecznie BVB wygrała u siebie 3:2, a dwa gole zdobył rezerwowy Michy Batshuayi, który zwycięstwo swojej drużynie zapewnił w 94. minucie!
Obie połówki tego meczu wyraźnie się od siebie różniły, ale miały też coś wspólnego - niezwykle przyjemnie się je oglądało. Pierwsza część spotkania była zdecydowanie pod dyktando Borussii, która przez dobre 30 minut nie dawała Eintrachtowi okazji nawet na powąchanie ich pola karnego. Gola zdobyli szybko, bo już w 11. minucie samobója ustrzelił Marco Russ, "wykorzystując" podanie Pulisica, który piłkę otrzymał po tym, jak Kevin-Prince Boateng zanotował niedopuszczalną stratę w środkowej strefie boiska. W następnych minutach swoje okazje mieli chociażby Reus czy przede wszystkim Schürrle, ale wynik na wielkich ekranach nie uległ zmianie. Podczas ostatniego kwadransa przyjezdni obudzili się nieco, ale było to tylko niewyraźne przetarcie oczu od razu po sygnale budzika, ponieważ do przerwy zdołali oddać tylko jeden niegroźny strzał na bramkę Bürkiego. W środku pola BVB królował natomiast Mahmoud Dahoud, który... na drugą część spotkania już nie wyszedł. Jedyne wytłumaczenie jakie widzę to żółta kartką, którą otrzymał od sędziego Aytekina, bo momentami było naprawdę ostro.
Mo Dahoud w pierwszej połowie - 85% celnych podań (75% na połowie rywala), 60% wygranych pojedynków, 6 wyjaśnionych piłek, 2 kluczowe podania i w tym asysta drugiego stopnia przy golu. Tylko obawa przed drugą żółtą tłumaczy decyzję Stögera o zmianie. #BundesTAK
— Tomasz Urban (@tom_ur) 11 marca 2018
Niko Kovac musiał chyba przeprowadzić męską rozmowę ze swoimi piłkarzami w przerwie, ponieważ od 46. minuty ci rzucili się na drużynę Borussii jak Polacy na Lidla przed niedzielą bez handlu. Na krótko po wznowieniu gry piękną bramkę mógł zdobyć Boateng, ale jego niespodziewane uderzenie piętą efektownie obronił Bürki. Po początkowym zepchnięciu napór Eintrachtu nieco zelżał, ale frankfurtczycy nadal przeważali i atakowali. BVB broniła się jednak dzielnie, w decydujących momentach agresywnie atakując swoich rywali, jakby naśladując styl, z którego słynie obecna ekipa Orłów.
Dortmund prawie nie stwarzał żadnego zagrożenia pod bramką Hradecky'ego, a wiele wskazywało na to, że goście w końcu wpakują jakiegoś gola. Tak też się stało w 75. minucie, kiedy wprowadzony w przerwie de Guzman dośrodkował z rzutu wolnego do innego rezerwowego, Jovicia, który urwał się odpowiedzialnemu za niego Schmelzerowi i głową zdobył dla swojej drużyny wyrównanie. Jednak zanim jeszcze zdążyłoby się wymienić wszystkie kluby Zlatana Ibrahimovicia w jego długiej karierze, Borussia ponownie wyszła na prowadzenie. Michy Batshuayi, wprowadzony na ostatnie pół godziny, użądlił Eintracht po raz pierwszy. Gospodarze ruszyli na gości ławą, a z linii defensywnej wyłamał się Salcedo, zostawiając belgijskiego napastnika niekrytego, dzięki czemu Pulisic mógł bez problemu podać mu piłkę. Wypożyczony z Chelsea snajper wiedział, co z nią zrobić i pokonał bramkarza po pięciomeczowej serii bez zdobytej bramki.
Eintracht nie miał zamiaru się jednak poddawać i dążył do kolejnego wyrównania. Stöger wolał natomiast bronić skromnego prowadzenia i tuż przed końcem Reusa zmienił Sokratis. Na nic to się jednak nie zdało, bo w 91. minucie po płaskim dośrodkowaniu aktywnego, dobrze dysponowanego da Costy piłkę w bramce umieścił rezerwowy Danny Blum (nie upilnował go bardzo solidny do tej pory Piszczek). Wydawało się, że hit kolejki zakończy się raczej sprawiedliwym remisem, ale od czego w Dortmundzie mają Batshuayia? W 94. minucie, ostatniej doliczonej, linię spalonego o kilka metrów złamał da Costa, Piszczek odpracował złe krycie Bluma i podał górą do Belga, a ten na spokojnie przyjął futbolówkę i huknął z woleja nie do obrony. Stadion oszalał, Mirosławski z Eleven omal nie wypadł z miejsca dla komentatorów, a sędzia Aytekin chwilę później zakończył mecz, wygrany szczęśliwie przez Borussię dosłownie rzutem na taśmę.
Spotkanie oglądało się rewelacyjnie, było szybkie, dynamiczne, a obie drużyny nie miały zamiaru odpuszczać, chociaż w pierwszej połowie Borussia wyraźnie zdominowała Eintracht, zaś w drugiej to Eintracht był stroną przeważającą, ale nie dominującą. Fajne też było to, że mimo stosunkowo niskiego procentu celności podań (69% BVB i 76% SGE) na boisku widać było bardzo dużo piłkarskiej jakości. Ale jednak należy zauważyć, że dortmundczycy znów wygrali minimalnie, bardzo szczęśliwie i znów zaprezentowali kibicom nierówny poziom. Pierwsza połowa przez większość czasu była w ich wykonaniu piłkarskim majstersztykiem, ale w drugiej cały ten czar prysł i to Eintracht był drużyną lepszą. Nie jest to nic nowego, że pod trenerem Stögerem ekipa BVB gra nierówno, ale lepsze to niż mizeria, jaką pokazali światu w czwartkowym spotkaniu z Salzburgiem. Eintracht natomiast sfrajerzył, mimo że w pierwszej połowie nie istniał. Bardzo słabo zagrał Marco Russ i to nie tylko przez strzelonego samobója, a mam też wrażenie, że Hasebe nie był dziś sobą. Przez większą część widowiska frankfurtczycy byli skutecznie neutralizowani przez Borussię, ale ich stałe fragmenty gry oraz piłki dostarczane z bocznych sektorów boiska (niedostatecznie zabezpieczony był głównie ich lewy: Schmelzer vs da Costa) okazały się zabójcze. No dobra - prawie zabójcze.
SKŁADY:
BVB: Bürki - Piszczek, Akanji, Toprak, Schmelzer - Dahoud (46. Weigl), Castro - Pulisic, Reus (87. Sokratis), Philipp (62. Batshuayi) - Schürrle
Eintracht: Hradecky - Russ, Abraham, Salcedo (79. Blum) - da Costa, Hasebe, Boateng, Chandler - Wolf - Rebić (46. de Guzman), Haller (67. Jović)
Trafienie Batshuayia (93:26) przeciwko Eintrachtowi było najpóźniej strzelonym przez BVB golem w Bundeslidze od listopada 2013 roku (93:28, Lewandowski przeciwko Mainz). #BundesTAK https://t.co/510gqOHVR4
— Julia Kramek (@juliakramek) 11 marca 2018