Trzecioligowiec wzmocnił się mistrzem świata

Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, jacy piłkarze są obecnymi mistrzami świata. Tak, tak, Niemcy, okej, to wiemy wszyscy, ale chodzi mi o gości, których część już zapewne nie pamięta. Cztery lata temu do Brazylii poleciało kilku ananasów, których w obecnej reprezentacji Niemiec na mundialu nie było - choć wystarczyło to do niewyjścia z grupy. W każdym razie po najcenniejsze piłkarskie trofeum sięgnęli tacy zawodnicy jak Roman Weidenfeller, Erik Durm, Matthias Ginter (tym razem też był), Lukas Podolski czy bohater tego tekstu, Kevin Grosskreutz.

Pamiętacie sympatycznego Kevinka? Jasne, że pamiętacie! Wysoki, patykowaty, drewniany, o wątpliwych umiejętnościach technicznych i w ogóle piłkarskich, ale za to uniwersalny, nie narzekający i walczący od początku do końca. Taki to był zawodnik, a właściwie nadal jest. Świadomi jego licznych braków byli wszyscy, nawet matka Grosskreutza, jednak Jogi Löw dostrzegł w nim pewne atuty, które pozwoliły mu spędzić w Brazylii całkiem przyjemny okres i oglądać mecze swojej reprezentacji z miejsc lepszych niż te vipowskie. Bo grający wówczas w Borussii Dortmund piłkarz nie zameldował się na boisku ani razu. Zresztą w kadrze zanotował łącznie tylko sześć meczów, wszystkie w sparingach.

Jego przygoda z BVB po mundialu stała się dość burzliwa. Sezon po tryumfie rozpoczął od regularnej gry, lecz minut z czasem było coraz mniej, aż w końcu kontuzje wyłączyły go z drugiej części sezonu. Coraz jaśniejsze stawało się, że czasy Grosskreutza w Dortmundzie dobiegają końca, bo choć Kevin zdobywał sobie sympatię kibiców tekstami o tym, że gdyby jego dziecko kibicowało Schalke, to by się go wyrzekł, to wszyscy też widzieli, że jego poziom nie jest już wystarczający na grę w żółtej koszulce. Dlatego ostatniego dnia sierpnia 2015 roku 27-letni wówczas zawodnik przeszedł do Galatasaray. Nie obyło się jednak bez komplikacji, bo Turcy nie zdążyli z zarejestrowaniem nowego transferu, w efekcie czego Niemiec nie mógł zagrać w żadnym oficjalnym meczu do kolejnego okienka transferowego. Mógł tylko trenować. Kraj nad Bosforem zdołował mistrza świata, który zechciał wrócić do ojczyzny, w czym klub z Galaty w ogóle mu nie przeszkadzał, w efekcie czego zimą 2016 ten zameldował się w Stuttgarcie.

W VfB grał dużo, głównie na boku obrony, ale po roku gry został stamtąd wyrzucony. Dlaczego? Ano dlatego, że na jakiejś imprezie na miejskim rejonie wziął udział w bójce, po której trafił do szpitala. Bez klubu pozostawał do początku nowego sezonu, kiedy przygarnęli go ci, którzy z przygarniania słyną - SV Darmstadt. W minionym sezonie kopał właśnie u nich, grał regularnie, a to poskutkowało kolejnym transferem, tyle że do... 3. Bundesligi. Grosskreutz za darmo przeniósł się do konkurenta McDonald's, czyli KFC Uerdingen, który jest beniaminkiem trzeciej ligi. A w dawnych latach rozegrał sporo sezonów w pierwszej Bundeslidze, w 1985 roku sięgnął nawet po Puchar Niemiec.

Wir haben da einen kleinen Transfer-Hammer für euch 😉 Willkommen Kevin Großkreutz 💙❤️ https://t.co/owLkRIjW1p

— KFC Uerdingen (@KFC_Uerdingen) 5 lipca 2018

Kiedy padło nazwisko Grosskreutza, na początku nie mogłem w to uwierzyć - mówił trener Uerdingen Stefan Krämer. - Kevin jest bardzo zmotywowany i postrzega to jako doskonałą szansę. Jest z nami, bo w 3. lidze potrzebujemy konkretnych facetów, inaczej zostaniemy zjedzeni. A Kevin jest typem, którego potrzebujesz, jeśli chcesz mieć na boisku kogoś z odpowiednią mentalnością.

Kontrakt Grosskreutza obowiązuje do 2021 roku, ale w jego przypadku jeszcze wiele może się zdarzyć. 19 lipca aktualny jeszcze mistrz świata skończy dopiero 30 lat.

Autor

Piotr Tubacki

P_Tub