Szwabskie zakupy
Do startu sezonu Bundesligi został jeszcze ponad miesiąc, jeszcze dłużej Niemcy będą mogli dokonywać transferów. Dlatego pisanie o jakichś hitach czy kitach, podsumowania i inne tiri riri to jeszcze nie ten czas i nie ta pora. Ale co innego rozmawianie o tendencjach, o tym, jak coś wygląda w danej chwili. Bo teraz szczególnie jedna drużyna rzuca mi się wyraźnie w oko, a jest nią VfB Stuttgart. Szwaby, jak pieszczotliwie nazywa się tę drużynę, dokonują na rynku bardzo ciekawych zakupów, wydali już ponad 30 mln euro, czyli jak na warunki Bundesligi wcale nie mało - tym bardziej że mówimy o zeszłorocznym beniaminku. Skubańce budują tam ciekawą ekipę z niezłymi perspektywami. Ale jak w ogóle wygląda tam sytuacja...
Od spadku do króla Tayfuna
Tylko debil nie zakasałby rękawów i nie wziąłby się do roboty, gdy jego klub spada do niższej ligi... znaczy... po prostu do ligi, bo do wyższej raczej spaść się nie da, chyba że się wykupi czyjąś licencję... no w każdym razie jak to bywa w takich przypadkach w mądrych klubach, wzięto się tam za reorganizację. Postawiono na więcej piłkarzy młodych, a jako że klubowe zaplecze i nazwiska wciąż pozostawały ciekawe, od razu udało się wrócić do elity. Duża była w tym zasługa młodego Hannesa Wolfa, trenera wyciągniętego z rezerw i młodzieżówek Borussii Dortmund. W siódmej kolejce przejął zespół zajmujący wówczas czwartą lokatę i przegrywając jeszcze tylko pięć spotkań, wygrał 2. Bundesligę. Zasłynął z tego, że jego drużyna grała ciekawie i elastycznie, jak chciał, to zmieniał ustawienie, ale ofensywę zespołu oparł na dużym klocku Simonie Terodde, który drugi sezon z rzędu zgarnął koronę króla strzelców na zapleczu (wcześniej w Bochum). Awansowali.
W Bundeslidze Stuttgart Wolfa najczęściej grał trójką z tyłu i popadł w pewnego rodzaju rutynę. Na wyjeździe solidarnie wszystko w dupę, a u siebie bez porażek, najczęściej wygrywając. VfB bujał się dzięki temu w dolnych rejonach środka tabeli i nie potrafił wykombinować nic więcej. W odstawkę odszedł Terodde, który dwoma golami i słabymi meczami nie przyczyniał się do punktowania swojej drużyny, zaś 36-letni wówczas trener kminił i kminił, co by tu wymyślić. Zdarzało się, że z przodu grał nawet bez napastnika, a trójkę ofensywnych graczy tworzyli nominalni skrzydłowy czy ofensywni pomocnicy, szybcy, zwrotni, dynamiczni, jakże inni od klocka Szymona. Jakby tego było mało, w grudniu wszystko zaczęło się pieprzyć i w kolejnych siedmiu meczach Szwaby przegrały aż sześć razy, wygrywając tylko (u siebie, bo jak to tak na wyjeździe?) z Herthą Berlin. Decyzja? Trener Hannes Wolf został pożegnany.
W jego miejsce przyszedł gość, który urodził się w Stuttgarcie. Gość, który w tym mieście w piłkę jako piłkarz grał. Gość, który w swojej trenerskiej karierze prowadził Hannover, Kaiserslautern oraz chwilowo Bayer Leverkusen i w żadnym z tych klubów nie osiągał pozytywnych rezultatów. Najlepiej szło mu... wróć. Najmniej źle szło mu w H96, gdzie w 48 meczach wykręcał 1,17 punktu na mecz. Prawie poskutkowało to spadkiem z Bundesligi, ale ostatecznie jedynym, który wówczas spadł, ale ze stołka, był właśnie Tayfun Korkut (Hannover poszedł w jego ślady rok później). W Kaiserslautern wiele lepiej nie było, dlatego robotę stracił po pół roku, natomiast w Leverkusen robił dokładnie 1 punkt na mecz. JEDEN punkt z taką paką. W Bundeslidze. Tak, Bayer był zaangażowany w walkę o utrzymanie... Dlaczego więc jego zatrudnienie miałoby nie wypalić w Stuttgarcie, który w momencie jego zatrudnienia znajdował się niewiele ponad strefą spadkową? No ja nie mam pojęcia...
Kibice Szwabów popełniali werbalne samobójstwa, ktoś zapalił pod siedzibą klubu znicz (serio), a trener Tayfun, który w momencie zatrudnienia mieszkał nieopodal ośrodku treningowego VfB, po prostu przyszedł i zamknął nam wszystkim usta. Każdemu bez wyjątku. Sposób, w jaki pracował z zespołem, był świetny. Rezultaty może i nie były dobre, ale robota została wykonana - powiedział Rudi Völler z Leverkusen po tym, jak turecki szkoleniowiec opuścił po sezonie ich szeregi. Korkut nie należy do trenerów, których drużyny ogląda się z przyjemnością. On stawia przede wszystkim na defensywę, taktykę i solidność. Przestawił Stuttgart na sztywne 4-4-2, jako dwóch napastników ustawił drewnianych Gomeza i Ginczka, a w drugiej linii wystawił trzech defensywnych zawodników, w tym jednego stopera. Kto normalny grałby w taki sposób? No właśnie oni. Z formą wystrzelił jedyny zwrotny szybcior w pomocy Erik Thommy, ściągnięty zimą z Wolfsburga Mario Gomez odpalił, a Stuttgart do końca sezonu, w 14 meczach, przegrał tylko jeden raz. W ostatniej kolejce rozpieprzył w drobny mak Bayern 4:1 i to w Monachium, a Korkutowi omalże nie postawiono tam pomniku. Szwaby skończyły na siódmym miejscu, z czterema oczkami straty do Ligi Mistrzów, a mogli nawet zagrać w Lidze Europy, jeśli tylko Bayern pokonałby Eintracht Frankfurt w Pucharze Niemiec - czego nie uczynił. To tylko pokazuje, jaką kapitalną robotę wykonał w Stuttgarcie Turek i że naprawdę należy mu się za to szacunek.
Zmiany, zmiany, zmiany...
Ale ile można grać toporną piłkę opartą na defensywie, ladze na pałę do przodu, farcie Gomeza i przebłyskach Thommy'ego? Im bliżej było końca rozgrywek, tym bardziej rywale zaczynali łapać, co ekipa Korkuta gra. Zaczęto nagle traktować ich jako drużynę walczącą o coś, na którą trzeba uważać, a nie za zwykłego kandydata do spadku z przyczepioną na tylnej szybie karteczką "nie trąb, robim, co możem". Chociaż styl gry niewiele się różnił. Nie mając nic ciekawego do zaoferowania w ofensywie można przeciułać tę jedną rundę, można przyfarcić i nawet łapnąć się na puchary, ale na dłuższą metę taka taktyka, z takimi wykonawcami nie może przynieść sukcesu, no chyba że jest nim szczęśliwe utrzymanie się w lidze. W nowym sezonie przeciwnicy coraz łatwiej odczytywaliby prehistoryczne zamiary Korkuta. Inna sprawa jest taka, że strategię dobiera się do posiadanych piłkarzy, a nie posiadanych piłkarzy do strategii. Taktyka jest elastyczna, można ją kształtować, a co zrobisz z takim Holgerem Badstuberem? Danielem Ginczkiem? Christianem Gentnerem? Dlatego do gry wkroczył Michael Reschke, dyrektor sportowy Stuttgartu od początku poprzedniego sezonu, który w latach 2014-2017 był dyrektorem technicznym Bayernu Monachium i odpowiadał tam za planowanie kadry.
60-latek z buta wbił na rynek transferowy i rozpoczął zakupy. Jednego dnia nawet wyszedł do mediów i bez pieprzenia ogłosił wszystkim nabycie pięciu nowych piłkarzy - Kempfa, Kopacza, Maffeo, Sosy oraz Massimo - o nich będzie za chwilę. Kontynuował (właściwie nadal kontynuuje, bo okienko wciąż trwa) odmładzanie kadry, dlatego tego lata do Stuttgartu dołączyli piłkarze w wieku: 17, 19, 20, 20, 21, 23, 28, 31. Reschke nie bał się wyłożyć hajsu z kieszeni, więc na zakupy poszło do tej pory 31 mln euro, przy zarobku 13 mln euro. Tylko BVB i Lipsk wydały wyraźnie więcej niż VfB, a porównywalnie groszem sypią w Leverkusen, Gelsenkirchen czy Wolfsburgu. Póki co. To tylko pokazuje, że mają rozmach sk... no wiadomo kto. Warto też wspomnieć co nieco o charakterystyce ściągniętych zawodników, bo widać po niej coś, o czym napomknąłem akapit wyżej - chęć zmiany stylu gry na bardziej ofensywny, bardziej techniczny. Klocek Terodde odszedł z klubu zimą (zastąpił go Gomez, więc kolejne gratulacje w stronę Reschke), a teraz w jego ślady poszedł inny drewniok, Daniel Ginczek*. Nie ma też kilku gości, którzy służyli za poszerzenia kadry albo którzy byli w zespole na wypożyczeniach. Kto przyszedł?
*wiem, że Gomez to też grajek raczej drewniany, ale w porównaniu z Ginczkiem i Terodde jest w Stuttgarcie kochany, jest reprezentantem Niemiec i nie ma wstydu nim grać.
Kto przyszedł?
- Przede wszystkim trzeba wspomnieć o 20-letnim Nicolasie Gonzalezie, który kosztował Szwabów 8,5 mln euro i jest drugim najdroższym piłkarzem w historii klubu. Ściągnięty z Argentyny piłkarz to napastnik, ale może występować także na skrzydłach oraz nieco głębiej. Jest lewonożny i już od pierwszych treningów pokazał, że wie jak z tej nogi korzystać, nie tylko jeśli chodzi o strzały, ale także o grę piłką, co wyraźnie odróżnia go od Gomeza, Teroddego czy Ginczka. Jest od nich niższy i wyraźnie zwrotniejszy.
- Skoro mówimy o drugim najdroższym transferze w historii, to trzeba też wspomnieć o najdroższym, a jest nim rok starszy od Gonzaleza prawy obrońca Pablo Maffeo, który... obchodzi dzisiaj urodziny! Szwaby zapłaciły za niego 9 mln euro, co jest bardzo dobrą ceną. Ściągnęły go z Manchesteru City, choć w pierwszej drużynie Obywateli zagrał on łącznie tylko trzy razy. Dużo więcej występował w Gironie, do której był kilkukrotnie wypożyczany, co przełożyło się na 33 mecze w LaLiga w poprzednim sezonie. W wygranym 2:1 meczu z Realem Madryt zanotował nawet asystę! Reschke dostrzegł w nim coś, co nakazało mu go kupić, bo waleczności i chęci gry ofensywnej mimo wszystko nie można mu odmówić. Transfer nie był trudny do załatwienia również z tego powodu, że trenerem City jest przecież Pep Guardiola, którego dyrektor sportowy zna z czasów Bayernu Monachium.
- Kolejny zakup to tym razem lewy obrońca, wychowanek Dynama Zagrzeb (czyli approve), Chorwat, rówieśnik Gonzaleza, Borna Sosa, kosztujący Stuttgart 6 mln euro. 20-latek ma za sobą 41 meczów w seniorskiej drużynie swojego ex-klubu. Zdaniem Juricy Vranjesa, byłego piłkarza VfB i reprezentacji Chorwacji, Sosa to wielki talent, ale potrzebuje czasu a zaaklimatyzowanie się w Bundeslidze.
- Marc-Oliver Kempf to z kolei człowiek, który jeśli będzie zdrowy, może na stałe posadzić na ławkę Marcina Kamińskiego z racji swojej lewonożności. Ściągnięty za darmo z Freiburga, znający niemieckie realia (w końcu Niemiec), mający niezły potencjał, ale już 23 lata na karku, więc też nie młokos. Kempf to piłkarz, którego łączyło się nawet z Schalke, dlatego wzięcie go do Stuttgartu jest naprawdę kapitalnym ruchem Szwabów. Piłka przy nodze zdecydowanie mu nie przeszkadza, więc naprawdę propsuję to, że VfB ma teraz do wyboru w obronie jego, Badstubera, Pavarda i Baumgartla. No i Kamińskiego, ale...
- Rewelacyjnym nabytkiem wydaje się także Daniel Didavi, który powraca do klubu po niezbyt udanej przygodzie z Wolfsburgiem. Niemiec odszedł za darmo i wrócił jako gratisowy dodatek, bo jego miejsce w ekipie Wilków zajął wspominany już Daniel Ginczek, za którego Stuttgart dostał oprócz Didaviego niezły hajs - 10 mln euro. Kto w ekipie Volkswagena wymyślił taki debilny transfer? Andrzej, nie wiem. Didavi przez poprzednie dwa lata nie grał jakoś źle, był przeciętny, ale i tak niejednokrotnie wyróżniał się na tle swoich mizernych kolegów z Wolfsburga. Ofensywny pomocnik, mega kreatywny, techniczny, ograny, 28-letni, z kapitalnie ułożoną lewą nogą... jak tu nie szanować takiego transferu?
- Nutą doświadczenia jest z kolei 31-letni Gonzalo Castro, przychodzący z Borussii Dortmund za 5 mln euro. Nie jest to wcale duża kwota za takiego zawodnika, na co wpływ może mieć także fakt, że przez całą swoją 3-letnią przygodę z BVB Niemiec po prostu nie odpalił. Nieudany transfer i tyle, nic nie wnosił do drużyny, nie udźwignął pokładanych w nim nadziei. Dlatego dobrze dla niego, że odszedł do słabszego klubu, jakim jest Stuttgart, gdzie presja będzie mniejsza, a budowany projekt bardzo ciekawy. Wiadomo, że na Castro będzie się spoglądało jak na lidera, jednak wsparcie w postaci równie doświadczonych Didaviego, Gentnera czy Badstubera powinno zaprocentować. No i 31-latek to piłkarz dość uniwersalny, mogący zagrać od biedy nawet na prawej obronie, która lata temu była jego nominalną pozycją.
- 17-letni Roberto Massimo został ściągnięty z Arminii Bielefeld za 2,5 mln euro i tam też wypożyczony z myślą o przyszłości. Natomiast 19-letni Polak David Kopacz został wzięty za free w Borussii Dortmund z myślą o grze w rezerwach lub o wypożyczeniu. Melodia przyszłości, wyraźny plan, mądre zakupy bez większego ryzyka.
Zmiana stylu
Odchodzi drewniany napastnik, przychodzą piłkarze uniwersalni, techniczni, kreatywni, którym piłka nie przeszkadza. Widać ewidentnie, że Reschke postanowił zmienić nieco oblicze klubu, a skoro przedstawił też nowy kontrakt Tayfunowi Korkutowi, stuttgartczykowi, to musiał też konsultować z nim wspomniane transfery. Turek wie, że w jego zespole zrobiła się mała latynoska kolonia, że trzeba będzie zacząć grać inaczej i że w drużynie musi powstać inteligentna mieszanka doświadczenia z całą masą energicznej młodości. Bo do tego mają właśnie odpowiednich piłkarzy. Skumajcie zresztą na to zestawienie, które pokazuje dwie jedenastki, jakie może złożyć Stuttgart. Pod piłkarzem kolejno: wiek i mecze w Bundeslidze.
Wygląda to naprawdę obiecująco, bo z jedenastki młodych i Baumgartl, i Mangala, i Ascacibar, i Donis, i Thommy, i Akolo w większym lub mniejszym, w częstszym lub rzadszym stopniu pokazali, że mają potencjał i w piłkę grać potrafią. O Pavardzie oczywiście nie wspominam, bo jego znają już teraz wszyscy. Stuttgart ma kapitalne papiery do tego, aby spróbować załapać się na górną połowę tabeli, a może nawet powtórzyć nieco fartowny, ale jednak mocno zapracowany sukces z zeszłego sezonu.
Mnie jednak zastanawia jedna rzecz, a jest nią Tayfun Korkut. Do tej pory Reschke trafiał z chyba wszystkimi swoimi decyzjami - transfery, odmłodzenie drużyny, zmiana trenera, twarde odmowy w sprawie tegorocznego transferu Pavarda - ale czy to właśnie turecki trener jest tym kimś, kto będzie w stanie zbudować długoterminowy projekt z młodą i fajnie grającą drużyną? Przecież do tej pory, nawet w poprzednich rozgrywkach, widać było, że Korkut to człowiek od obrony i dyscypliny, więc czy będzie w stanie przestawić się na bardziej ofensywny i nieco inaczej grany futbol? Świetnie, że wiosną wykręcił kapitalny wynik, ale skąd pewność, że jego praca nadal będzie przynosić efekty? Że nie wróci "stary, dobry Tayfun", który psuje wszystko, czego się dotknie? Paradoksalnie rozkminiam, czy lepiej w takim stylu nie odnalazłby się Wolf, ale to oczywiście tylko bardzo silne gdybanie. Bo tak już poważniej to zastanawiam się, czy lepszą decyzją nie byłoby zastąpienie Turka innym szkoleniowcem, który preferuje inną taktykę - chyba że jakimś cudem nie będą jej zmieniać. Nie wiem, co wymyśli 44-latek, ale żeby nie było z nim jak w tej nucie Piha: Dziś noszą cię na rękach, jutro płonie twoja kukła.