Kamiński na wylocie ze Stuttgartu, ale jest chętny
Trzeba powiedzieć wprost, że Marcin Kamiński jest w dupie. Spadł na piątą pozycję w hierarchii stoperów, a jako że Benjamin Pavard najprawdopodobniej ze Stuttgartu nie odejdzie, to odejść będzie musiał właśnie Polak. Na jego szczęście pojawił realny zainteresowany, który w normalnych okolicznościach byłby najgorszym wyborem ever. Ale jako że HSV spadł do 2. Bundesligi i powinien tam kosić, przenosiny do Hamburga mogą wyjść Kamińskiego na dobre.
Sytuacja wygląda tak, że dopóki HSV grało w Bundeslidze, było pośmiewiskiem, zbieraniną żenady, chaosu, dezorganizacji, burdelu i innych takich rzeczy, które kojarzą się z pokojem 11-latka. Albo studenta w akademiku. Jednak hamburczycy w końcu spadli do drugiej ligi, gdzie z wielu względów z miejsca stali się głównymi (obok Kolonii) kandydatami do awansu. A wiadomo, że fajnie zawsze grać w drużynie, która powinna wygrywać. Mówię "powinna", a nie "będzie", bo z Hamburgiem nigdy nic nie wiadomo - to jego największa wada. Jednak nie zmienia to faktu, że serio trudno będzie im zająć miejsce w drugiej połowie tabeli, a Kamiński raczej będzie miał tam pewne miejsce do grania. Dlaczego?
Ano choćby dlatego, że nawet do końca tego roku na boisku możemy już nie zobaczyć dwóch kontuzjowanych stoperów HSV - Kyriakosa Papadopoulosa i Gideona Junga. Ci, którzy oglądali Bundesligę w poprzednim sezonie, znają tych panów na bank, bo oni na brak minut narzekać raczej nie mogli, choć Jung to ogór wybitnie kiszony. Jeśli ktoś teraz spojrzałby na kadrę hamburczyków, to zauważyłby, że faktycznie na środku obrony mają bez tej dwójki niemałą biedę. Jest 20-letni van Drongelen, okej, jest ściągnięty z Rangersów 21-letni Szkot Bates, okej, a potem jest tylko dwóch jeszcze młodszych gości, którzy przyszli z niższych drużyn Hamburga. Szału nie ma i Kamiński z palcem w tyłku powinien wywalczyć tam sobie miejsce w składzie. Ale najpierw z tego tyłka musi wyjść, a dokładniej to być wypożyczonym, bo takie właśnie rozwiązanie wchodzi w grę.
A czemu 26-latek ma się w Stuttgarcie tak źle? W ciągu ostatnich tygodni pisałem to w różnych miejscach tyle razy, że już mi się to brzydnie, ale specjalnie dla tych, którzy to teraz czytają, powtórzę. Początek poprzedniego sezonu miał Kamiński dobry, bo był podstawowym stoperem u trenera Hannesa Wolfa, preferującego ustawienie trójką stoperów. To inni zawodnicy, jak chociażby Pavard, byli rzucani po różnych pozycjach, a Polak jak sobie zaczął grać, tak grał. Różnie było z jego formą, ale ogólnie było w miarę okej. Potem przyszła kontuzja, a niedługo po tym jak wrócił do zdrowia, w lecącym na dno Stuttgarcie zmienił się trener. Przyszedł Tayfun Korkut. Na dzień dobry zmienił ustawienie na 4-4-2, a byłego piłkarza Lecha uczynił stoperem nr cztery w hierarchii - i umówmy się, taka jest jego faktyczna jakość w VfB - za Pavardem, Baumgartlem i Badstuberem. Kamiński łapał głównie same końcówki, gdy był wpuszczany jako dodatkowy rygiel defensywny, a jako że turecki szkoleniowiec wykręcał świetne wyniki, nikt nie miał o to do niego pretensji. Tego lata Korkut stwierdził, że w nowy sezon chce wejść z czwórką środkowych obrońców w kadrze, a jako że Stuttgart ściągnął w międzyczasie Marca Olivera Kempfa, Polak spadł w hierarchii na miejsce nr pięć. Powiedziano mu, że jeśli Pavard odejdzie, będzie mógł zostać, a jeśli zostanie, Kamiński powinien szukać sobie nowego klubu. A jako że Francuz nigdzie nie odszedł...