Poulsen się śmieje, bo spowodował płacz Leverkusen
Bayer Leverkusen tylko swojej ciapowatości zawdzięcza to, że w poprzednim sezonie nie załapał się na Ligę Mistrzów kosztem np. Borussii Dortmund. Latem nie stracili nikogo istotnego (oprócz godnie zastąpionego Bernda Leno), a właściwie tylko poszerzyli swoją kadrę. Byli pozytywnym punktem Bundesligi i wszystko kazało sądzić, że może do godnej walki o czołową trójkę w Niemczech. Cóż, nie wychodzi im to najlepiej, a dzisiejszy mecz z RB Lipskiem tylko to potwierdził.
Składy:
- Lipsk: Gulacsi - Konate, Ilsanker, Upamecano - Klostermann, Sabitzer (88. Augustin), Demme, Kampl (89. Bruma), Halstenberg - Werner (82. Laimer), Poulsen
- Leverkusen: Hradecky - Tah, S. Bender, Jedvaj (46. Bailey) - Weiser (72. Alario), L. Bender, Aranguiz (66. Kohr), Wendell - Havertz, Brandt - Volland
Ofensywne usposobienie obydwu drużyn i fakt, że występują one w Lidze Europy, sprawiały, że ten mecz zapowiadał się naprawdę smakowicie. Oczywiście nijak się miał do wczorajszego Der Klassikera, ale każdy fan Bundesligi zdawał sobie sprawę z tego, że trzeba to będzie zobaczyć. Poza tym Leverkusen to przecież klub, który wcale nie tak dawno był stałym reprezentantem Ligi Mistrzów i ogólnie ma naprawdę niezłą bundesligową historię. Co do historii Lipska... ten temat pominiemy.
Fakty są jednak takie, że przed meczem wyraźnym kandydatem byli gospodarze, którzy znajdują się ogólnie w lepszej formie. W pierwszej połowie udowadniali to i byli po prostu drużyną lepszą. Tyle. Lepsi i już. Bayer nie potrafił za bardzo nic wykombinować, a jedyną akcję wypracował sobie Kai Havertz, mijając jak dziecko Stefana Ilsankera i oddając soczysty strzał zewnętrzniakiem. No... na początku mieli też jeszcze jedną okazję, a jej autorem był... właśnie wspomniany Ilsanker, który prawie zapakował sobie samobója. Tak też można grać.
Ale to większego znaczenia nie miało, bo przez większość połowy to RB Lipsk prezentował się lepiej. W kilku sytuacjach interweniować musiał Lukas Hradecky, parę razy ogólnie zakopciło się w ich polu karnym, a efektem całej tej zabawy był gol na 1:0 zdobyty przez Yussufa Poulsena w 27. minucie po efektownym lobie i asyście Diego Demme. Taki fajny wynik do przerwy, bym powiedział, taki sprawiedliwy. Nie za duży, nie za mały...
Druga połowa przez większość czasu nie porywała, a Bayer nie był w stanie zagrozić bramce Petera Gulacsiego. Właściwie to nie potrafił nawet oddać strzału. RasenBallsport grał sobie na luziku, a w 68. minucie podwyższył po trafieniu Lukasa Klostermanna, który wykorzystał błędy w kryciu Wendella i Juliana Brandta. Taką jedną akcję sobie zrobili i od razu z golem. Później jeszcze podwyższyli na 3:0, co właściwie było prezentem ekipy "Aptekarzy" i zarazem podsumowaniem tego spotkania w ich wykonaniu i w ogóle tego słabego sezonu. Dominik Kohr chciał wybić piłkę jak najdalej się tylko da, ale kopnął w Klostermanna, przez co futbolówka znalazła się pod nogami Poulsena. Duńczyk stał sam na wprost bramki, więc nie miał żadnych problemów z pokonaniem bezradnego Hradecky'ego. I po co mu było odchodzić z tego Eintrachtu...
Bayer miał w drugiej połowie właściwie dwie groźne szanse. Przede wszystkim mam tutaj na myśli uderzenie z rzutu wolnego Leona Baileya, które kapitalną paradą wybronił Gulacsi, bo główka Lucasa Alario, choć również niebezpieczna, to jednak była niecelna. Zresztą Jamajczyk to w ogóle temat na osobną historię, bo to, jaki notuje dołek w tych rozgrywkach, tylko pokazuje, że pozostanie w Leverkusen było najlepszą rzeczą, jaką mógł zrobić. Skoro nawet w Bayerze nie potrafi załapać się do pierwszego składu i gdy wchodzi na boisko nie wnosi do gry zespołu nic, to jakby to wyglądało w takiej Chelsea? Ma problemy Bailey, tak jak ma problemy Heiko Herrlich. Czemu? Bo obstawiam, że teraz niemieckiemu trenerowi już się nie uda zachować roboty i po przerwie reprezentacyjnej na ławce "Die Werkself" zobaczymy kogoś innego.