Dortmund W KOŃCU wygrywa wielkie derby!
Zadanie zostało wykonane, szefie! Borussia Dortmund po trzech latach w końcu się przełamała i pokonała w derbach Zagłębia Ruhry swojego odwiecznego rywala i to jeszcze na jego terenie. Schalke przegrało w Gelsenkirchen 1:2 i nie dało zupełnie żadnych argumentów ku temu, aby sądzić, że coś tam zacznie się u nich dziać lepszego. Aż boję się myśleć, co by było, gdyby BVB weszła na swoje najwyższe obroty...
Składy:
- Schalke: Fährmann - Caligiuri, Sane, Nastasić, Oczipka (76. Konoplyanka) - Rudy - Schöpf, Harit - Bentaleb (55. Serdar) - McKennie, Burgstaller (37. Mendyl)
- BVB: Bürki - Piszczek, Akanji, Diallo, Hakimi - Delaney, Witsel - Sancho (89. Pulisic), Reus, Larsen (62. Guerreiro) - Alcacer (77. Götze)
Tak, tak, to prawda. Borussia nie pokonała Schalke od trzech lat, bo ostatnie starcia między tymi zespołami to pięć remisów i jedno zwycięstwo drużyny z Gelsenkirchen. Tym razem jednak przed Revierderby fani "Königsblauen" mieli naprawdę mało powodów do optymizmu, ponieważ w ich ukochanym klubie mało rzeczy funkcjonuje tak, jak powinno. Gra, sytuacja kadrowa, jakość, podejmowane decyzje... Wstyd nazywać Schalke wicemistrzem Niemiec, bo to, co pokazują obecnie, przynosi hańbę nie tylko niebiesko-białym barwom, ale także całej Bundeslidze. Dzisiaj nie dali zupełnie żadnych sportowych argumentów i powinni cieszyć się, że ich rywal zza miedzy nie pokazał swoich kłów w pełnej okazałości.
Szybko poszło
Borussia na prowadzenie wyszła bardzo szybko, bo już w 7. minucie swoją pierwszą bramkę w żółtej koszulce zdobył Thomas Delaney. Reprezentant Danii otrzymał bardzo dobre dośrodkowanie z rzutu wolnego od Marco Reusa i uderzając głową wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Dortmundzka część trybun wpadła w szał radości, a ta przeciwna, przeważająca, we wściekłość, ale to już kilka minut później. Właśnie wtedy podczas walki o piłkę, w męskim uścisku przyjaźni Nabil Bentaleb nabił futbolówką rękę Axela Witsela, za co domagał się od sędziego rzutu karnego. Akcja się tam toczyła dalej, ale on miał to gdzieś, podbiegł do Daniela Sieberta i zaczął machać mu łapami przed machą. Każdy profesjonalny piłkarz się tak zachowuje, wiadomo. Jedenastki jednak nie było, sytuacja była mocno przypadkowa.
Kilka minut po tym zajściu odpalił się nie kto inny jak Paco Alcacer. Tak naprawdę był to jedyny taki naprawdę pozytywny, godny odnotowania akcent hiszpańskiego napastnika BVB, który efektownym rogalem zza pola karnego chciał pokonać Ralfa Fährmanna. Pomylił się o jakiś metr. W późniejszych etapach meczu nie był jakoś przesadnie widoczny, nie miał żadnej klarownej sytuacji, ale to też "zasługa" tego, że samo spotkanie było naprawdę ostre i przepełnione agresją. Nieduży Alcacer raczej nie odnajduje się lepiej w tego typu sieczkach, dlatego też właśnie tutaj można doszukiwać się przyczyny jego maksymalnie przeciętnego występu. Ale inni jakoś bardzo nie patrzyli na to co, gdzie, jak, czemu i cięli się równo, jak to na DERBY przystało.
Lewy obrońca na ataku - zawsze spoko
Swoją najlepszą sytuację podczas tego szlagieru Schalke miało w 29. minucie. Przypadkowa piłka po rzucie rożnym spadła po nogi niepilnowanego na piątym metrze Guido Burgstallera. Austriak, który już za kilka miesięcy będzie pokonywał bramkarzy polskiej reprezentacji, odwrócił się i strzelił bez zastanowienia, lecz trafił w świetnie interweniującego Romana Bürkiego. Kilka minut później napastnik S04 musiał jednak opuścić boisko z powodu kontuzji, a zastąpił go... Hamza Mendyl... nominalny lewy obrońca... To była zmiana 1 do 1, przez co "Königsblauen" przez jakieś 45 minut mieli na szpicy środkowego pomocnika Westona McKenniego i właśnie marokańskiego lewego obrońcę. To ma sens, panie Domenico Tedesco! Czemu nie wpuścił Yevhena Konoplyanki? Nominalnego napastnika Cedrica Teucherta? Albo chociaż stopera, który mógłby walczyć w powietrzu, Naldo? Andrzej, nie wiem.
Zbyt dużo sytuacji w tym meczu nie było, na co wpływ mogło mieć to, że inicjatywę raczej miało Schalke. A oni mistrzami kreowania to na pewno nie są. Borussia walczyła, jak najbardziej, ale widać było, że nie wskoczyła na swoje najwyższe obroty. Gdyby tak było, po gospodarzach mogłoby nie być czego zmiatać, bo wyraźnie odstawali od swoich przeciwników na stopie czysto piłkarskiej. Wystarczyło popatrzeć na sposób rozgrywania akcji czy na to, jak między pachołkami obrońcami Schalke jeździł sobie Jadon Sancho. Przyjezdni z niedaleka nie prezentowali się jak nowy odcinek "Ojca Mateusza" w domu spokojnej starości, ale gołym okiem widać było, kto tu jest kozakiem, a kto ciapciakiem.
Sancho > Reus
Ale Schalke gola zdobyło! Po godzinie meczu Marco Reus sfaulował w polu karnym słabego Amine Harita, a jedenastkę na gola zamienił Daniel Caligiuri. Fart jak cholera, go "Königsblauen" nie grali nic. Walczyli, kopali, gryźli - tak; grali w piłkę - nie. Jednak z tego remisu nie nacieszyli się ani kwadrans, bo w 74. minucie po banalnym rozegraniu między Sancho a Raphaelem Guerreiro, po fatalnym ustawieniu obrony gospodarzy ten pierwszy znalazł się w sytuacji sam na sam i z wielkim spokojem pokonał Fährmanna. Pięć minut później identyczną szansę miał Reus, jednak niemiecki golkiper wyciągnął wnioski z poprzedniej sytuacji i efektownie obronił uderzenie rodaka. Chwilę później Guerreiro trafił jeszcze w słupek, a Schalke jak nic nie ogarniało, tak nie ogarniało. Po trafieniu na 2:1 dla BVB to przyjezdni mieli mecz pod kontrolą i momentami bawili się z przeciwnikami, co nie było zbyt inteligentne zważając na rezultat i na to, że S04 lubi sobie przyfarcić.
Jednak nic się już nie zmieniło i Revierderby zostały wygrane przez Borussię! W końcu! Przewaga nad Bayernem została utrzymana, a rywal upokorzony, choć nie było to nie wiadomo jakie zwycięstwo. Mecz był toczony w bardzo napiętej atmosferze, przy wielu faulach, ostrych wejściach i fantastycznej atmosferze na trybunach, więc nawet mimo tylko sześciu uderzeń celnych oglądało się go przyjemnie. Dortmundczycy zagrali w bardzo wyrachowany sposób, a ich obrona była niezwykle pewna i bez większych kłopotów kasowała nieporadne ataki lokalnych rywali. Schalke nie dostarczyło żadnych argumentów w tym spotkaniu, żadnych! Nie wiem, czy jest jeden piłkarz, którego można byłoby pochwalić w ich szeregach, a już na pewno nie można pochwalić trenera. Mendyl za Burgstallera? Serio?