Dobrze, nieźle, ale... to Borussia Dortmund!

Fakt, że bundesligowy mecz jest rozgrywany w sobotę o 18:30, najczęściej oznacza, że jest to jakiś niezły hicior. Tak było też tym razem. I chociaż pozycja Werderu Brema nie wskazywała na to, że coś ciekawego w Dortmundzie może się stać, stało się. Bremeńczycy grali naprawdę nieźle, wręcz dobrze, ale... na taką ekipę jak Borussia to nie wystarczy.

Składy:

• BVB: Bürki - Piszczek, Akanji, Diallo, Hakimi - Witsel, Delaney - Sancho (90. Philipp), Reus, Guerreiro (89. Pulisic) - Alcacer (81. Götze)
• Werder: Pavlenka - Gebre Selassie, Langkamp, Moisander, Augustinsson - M. Eggestein (83. Sargent), Sahin, Klaassen (18. Möhwald) - Kruse - Harnik, Rashica (73. Osako)

Piąte spotkanie na siedem ostatnich przegrał już Werder, co wyraźnie pokazuje, że ekipa z Północy nie jest już tą samą drużyną, którą była na początku sezonu, gdy zachwycała wszystkich swoją grą. Czegoś tam ewidentnie brakuje, stabilizacji, pewnie trochę jakości, a w przypadku niektórych piłkarzy zapewne i tego, i tego. Może jakaś porządna "dziewiątka" by się tam przydała? Nie wiem, ale ekipa prowadzona przez trenera Floriana Kohfeldta, mimo fajnego potencjału i fajnego stylu gry, coraz bardziej osiada w środkowych rejonach tabeli. Dzisiaj zagrali co prawda nieźle, dobrze, ale... mierzyli się z Borussią Dortmund.

Nie ogarnęli

Pierwsze chwile tego spotkania pokazały, że przyjezdni wcale nie są bandą buraka i nie muszą być od razu skazywani na ścięcie. Weszli odważnie, przejęli inicjatywę, podeszli wysoko... ale po kilku minutach do głosu doszła BVB. Paco Alcacer lobując w sytuacji sam na sam trafił w słupek, co było sprawką Davy'ego Klaassena, który w ostatniej chwili dziabnął piłkę zmierzającą do siatki i uratował zespół przed średnią przyjemnością rozpoczynania meczu od środka. Co prawda gola i tak by nie było, bo Hiszpan był na spalonym, ale respekt na osiedlu musi być, to pewne. Pięć minut później pojawiła się lekka kontrowersja i również tyczyła się ona bremeńskiego pola karnego. Klaassen popchnął wbiegającego przed niego Marco Reusa, Niemiec się wywrócił, lecz arbiter nie podyktował jedenastki. Czy słusznie? Nie wiem, ale Holendra najwyraźniej tak to trapiło, że chwilę później zszedł z boiska z kontuzją - pewnie symulował, żeby na spokojnie przeanalizować powtórki.

A Borussia nakręcała się coraz bardziej i w 20. minucie wyszła na prowadzenie. Z rzutu wolnego dośrodkował Raphael Guerreiro, a gola głową strzelił oczywiście niezawodny Alcacer. Zastanawiająca jest postawa obrony Werderu, która zaspała totalnie i nie ogarnęła sytuacji, po prostu stała. W 27. minucie zresztą ponownie się nie popisała, a w roli głównej był tym razem Niklas Moisander, który chcąc wyprowadzić piłkę, trafił nią w Kevina Möhwalda. BVB przejęła futbolówkę, pojechała z szybką kontrą, a wiecie, co to oznacza, gdy Dortmund jedzie z szybką kontrą, nie? Jadon Sancho do Reusa i było już 2:0.

Trawa sama się kosi

Wszystko to przyszło gospodarzom jakoś tak lekko, tak samo jak gościom utrata tych dwóch bramek przyszła bez większych problemów. Po staremu, Borussia w gazie, Werder w kryzysie. Jednak po pół godzinie przyjezdni zaczęli coś tam się szamotać w swojej roli karconego psa, najpierw z dystansu nadgarstków omal nie połamał Romanowi Bürkiemu Möhwald, a w 35. minucie Max Kruse sprawił, że kierowca przejeżdżającego obok stadionu autobusu zatrzymał go, wyszedł z kabiny i zaczął klaskać. Niemiec uderzył sprzed pola karnego, z powietrza, swoją słabszą, prawą nogą i zdobył takiego gola, że trawa na murawie z wrażenia sama się skosiła. Najs! 

Druga połowa zapowiadała się nam smakowicie, bo widać było, że Werder nie ma zamiaru odpuszczać. Jej początek był wyrównany, raz z jednej strony strzelał Kruse, potem z drugiej Sancho. Jednak mimo niezłej postawy Bremy widać było, że czegoś tam u nich brakuje, tak samo jak w Hoffenheim, które powinno dzisiaj rozbić Borussię Mönchengladbach jakimiś czterema bramkami, a zremisowało 0:0. Coś w Werderze było nie tak, bo dortmundczycy nie wyglądali na takich, którzy muszą drżeć o swój wynik. Mimo że było tylko 2:1! Co prawda później powinno być 3:1, ale najpierw setkę spieprzył Sancho, a potem lufkę z dystansu Thomasa Delaneya efektownie wybronił Jiri Pavlenka. Ano właśnie! Delaney! Warto wspomnieć o Duńczyku, bo jest to przecież piłkarz, który latem zamienił Bremę na Dortmund. Z kolei w drugą stronę powędrował Nuri Sahin, a jako że obaj panowie zagrali dzisiaj po 90 minut, był to dla nich na pewno mecz szczególny.

Werder jak Bayern

A ogólnie rzecz ujmując, to im bliżej było końca, tym BVB była pewniejsza. Miała jeszcze parę sytuacji, czego nie można powiedzieć o zespole gości. Ba, Borussia nawet strzeliła na 3:1 w ostatniej kontrze spotkania, ale sędzia w pełni słusznie odgwizdał spalonego Marco Reusa. Tak więc mecz zakończył się wynikiem 2:1 i był to rezultat w pełni zasłużony, choć Werder nie powinien się go wstydzić. Fajnie się to wszystko oglądało, zarówno jednych, jak i przede wszystkim dortmundczyków, ale niespodzianki nie było! A ekipie trenera Kohfeldta szczerze współczuję, bo jeszcze przed Świętami zmierzą się z Eintrachtem oraz RB Lipskiem... To samo zestawienie będzie miał Bayern Monachium.

Autor

Piotr Tubacki

P_Tub