Udane przełamanie Legii
Wygrają czy znów dostaną baty? Sa Pinto zostanie czy w końcu pożegna się z warszawskim zespołem? To właśnie te pytanie w ostatnim czasie przelatywały przez głowę kibiców Legii i pozostawały bez odpowiedzi. Idealnym momentem na identyfikację umiejętności oraz obecnej formy mistrza Polski było dzisiejsze spotkanie ze Śląskiem Wrocław. Choć mecz nie zachwycał, to nie obyło się bez bramek. Po bardzo nudnym dla kibica spotkaniu, ostatecznie górą byli gospodarze, którzy 3 punkty zapewnili sobie dzięki trafieniu Carlitosa z rzutu karnego.
Składy:
Legia: Cierzniak - Vesović, Wieteska, Jędrzejczyk, Rocha - Cafu, Martins, Szymański, Kucharczyk (37' Nagy), Medeiros (69' Kulenović) - Cartlitos (84' Stolarski)
Śląsk: Słowik - Celeban (81' Piech), Golla, Tarasovs, Broź - Mączyński, Radecki (75' Farshad), Chrapek - Pich (65' Gąska), Musonda, Robak
Bieżący tydzień, a w szczególności jego środek nie należy do najlepszych dla Legii. Mistrz Polski po bardzo niespodziewanej porażce z Rakowem Częstochowa pożegnał się z Pucharem Polski i już teraz wiemy, że kolejnego dubletu na swoje konto Legioniści nie dopiszą. Szkoleniowiec Ricardo Sa Pinto w trakcie kilku dni musiał nauczyć swoją drużynę gry w piłkę, gdyż to co oglądaliśmy w Częstochowie, było zaledwie czymś lekko podobnym do futbolu. W sumie nie musiał tego robić, ale mógł, a w szczególności w trosce o własną przyszłość. Jak wiadomo, niektórzy zaczynają już liczyć dni Ricardo Sa Pinto w Legii i z niecierpliwością czekają na jego zwolnienie. Portugalczyk swoją sytuację w klubie mógł nieco poprawić w meczu ze Śląskiem. To właśnie w tym spotkaniu miało się okazać jakim mentorem jest Sa Pinto i czy potrafi otrząsnąć swój zespół po porażce.
Śledząc pierwszą połowę, byłem zmuszony stwierdzić, że raczej nie potrafi. Przez pierwsze minuty ze zdecydowanie lepszej strony pokazywał się Śląsk, który bardzo odważnie podchodził do góry uniemożliwiając rozegranie mistrzom Polski. Taki rozwój wydarzeń sprawiał, że ci grali na chaos. Długie podanie na Carlitosa, który za każdym razem przegrywał pojedynki z rosłymi obrońcami, nie przynosiło efektów, co z tym idzie nie oglądaliśmy zbyt wiele okazji. Z biegiem czasu na bardziej pasywną grę postawił również Śląsk, któremu zaczęło brakować pomysłów na przebicie się przez szczelną obronę Legii.
Tak wyglądała pierwsza połowa. A co było w drugiej? Powiem tak. Ze zdecydowanie lepszej strony zaczęła się pokazywać Legia. Środek pola w końcu przejęła dwójka Andre Martins - Cafu, chowając do kieszeni dobrze spisującego się w pierwszej połowie Michała Chrapka. Wciąż jednak brakowało bramki, która padła lada chwila. Zanim jednak gol, to chciałbym zaznaczyć, że obrona Śląska jest złożona mniej więcej z takich kwiatków, jak ta w Poznaniu. Wojciech Golla, a w szczególności Igors Tarasovs niczym nie odbiegają od Nikoli Vujadinovicia oraz Rafała Janickiego, więc trafienie z udziałem jednego z wyżej wymienionej dwójki było tylko kwestią czasu. Te nadeszło w 53. minucie spotkania. Po dośrodkowaniu jednego z Legionistów, piłkę ręką zagrał... Tarasovs. Ale w jakim stylu to zrobił! Łotysz złamał przepisy podczas próby robienia czegoś podobnego do pajacyka. Nie mogło się to skończyć niczym innym niż rzutem karnym, który bez najmniejszych problemów został zamieniony na gola przez Carlitosa. Decyzja sędziego Daniela Stefańskiego wywołała jednak burzę wśród kibiców. Jedni obwiniali arbitra...
... drudzy Tarasovsa.
Według mnie pan Stefański z tej decyzji jak najbardziej się wybroni i ja również uważam, że karny dla Legii to duża zasługa defensora przyjezdnych. Po golu dla podopiecznych Ricardo Sa Pinto, do roboty postanowił się wziąć nie co Śląsk, lecz przy każdej ich jakiejkolwiek akcji, albo słyszeliśmy gwizdy w kierunku Krzysztofa Mączyńskiego, albo oglądaliśmy masę niecelnych dośrodkowań, które do gry wnosiły niewiele. Gra nieco ożywiła się po wejściu na murawę Damiana Gąski. Pomocnik Śląska robił ogromną różnicę, lecz nie zdołało to przynieść efektów. W pojedynkę meczu przecież nie wygrasz, a właśnie w taki sposób prezentował się ostatni kwadrans tego spotkania. Na minuty przed końcem meczu, nieco cieplej mogło się zrobić kibicom Legii oraz Pawłowi Stolarskiego. Po jego ataku wślizgiem w polu karnym sędzia Stefański zdecydował się podyktować jedenastkę. Po serii zażaleń ze strony piłkarzy Śląska, postanowił jeszcze na chwilę skorzystać z systemu VAR. To właśnie dzięki jego interwencji, rzut karny został anulowany i Legia wciąż miała nadzieję na komplet punktów.
To nie był jednak koniec zVARiowanego wieczoru. Chwilę po pierwszej weryfikacji, doszło do przepychanek na linii Arkadiusz Piech - Cafu. Z ust piłkarzy poleciały jednak nie tylko słowa, ale również... ślina. Przy tej sytuacji po raz kolejny potrzebne było użycie VAR-u, na podstawie, którego arbiter zdecydował się usunąć Portugalczyka za niesportowe zachowanie.
Choć styl w jakim Legia wygrała to spotkanie, z pewnością nie zachwycał to liczy się komplet punktów. 3 punkty, które dodały Ricardo Sa Pinto otuchy i ten przerwę reprezentacyjną spędzi z nieco większym spokojem. Plusów jest jednak więcej. Portugalczyk nie będzie również musiał wymyślać kolejnych bajek na konferencji pomeczowej. Dziś nie przeszkodziła im ani murawa, ani temperatura, a tym bardziej ciśnienie atmosferyczne, które było w normie. O ile nauczyciel z niego nie najlepszy, to dla piłkarzy oraz jego samego najważniejszy jest fakt, że udało im się zatrzymać 3 punkt w Warszawie, a dziennikarze nie zadadzą mu niekomfortowych pytań.