By wygrywać, nie trzeba wcale grać - echa meczu Lechia - Piast
Przyzwyczailiśmy się do spotkań, gdzie hitami można nazwać mecze pomiędzy Legią i Lechem, bądź Legią i Jagiellonią. W tej kolejce było jednak inaczej, nie mam wątpliwości, że najbardziej atrakcyjne nie tylko na papierze, ale również dla oka było dzisiejsze starcie w Gdańsku, gdzie miejscowa Lechia podejmowała przed własną publicznością nieźle spisującego się Piasta.
Składy:
Lechia: Kuciak - Nunes, Augustyn, Nalepa, Mladenović - Makowski, Kubicki, Łukasik - Mak (59' Sobiech), Haraslin (67' Fila), Paixao (90+4' Arak)
Piast: Plach - Pietrowski (71' Mak), Korun, Czerwiński, Kirkeskov - Dziczek, Jodlowiec (82' Badia), Hateley, Konczkowski, Felix - Parzyszek (73' Papadopulos)
Co tu dużo mówić, naprzeciw siebie stanęły zespoły, które preferują zupełnie inny styl. Utrzymywanie się przy piłce Piasta oraz chytra gra z kontrataku Lechii i jeszcze lepsze stałe fragmenty w jej wykonaniu. Gliwiczanom sprawy nie ułatwiał, także brak ich gwiazdy, Joela Valencii, który jest niekwestionowanym liderem Piasta. W Lechii natomiast działo się naprawdę wiele dobrego. Co najważniejsze do roli napastnika przywrócony został najlepszy strzelec gospodarzy Flavio Paixao, który miał dziś postraszyć świetnie spisującą się w ostatnim czasie defensywę z Gliwic. Jak było w rzeczywistości?
Zacznę może od tego, że przez niemal całe spotkanie inicjatywę nad rywalem posiadali przyjezdni. To oni bardzo odważnie atakowali, stwarzając sobie kolejne okazje. Nieźle radził sobie również środek pola złożony z trójki Dziczek - Jodłowiec - Hateley. No w sumie wszystko fajnie. Dominacja od pierwszej minuty, tworzenie świetnych okazji, ale drużyną, która strzelała w tym spotkaniu, była tylko i wyłącznie Lechia. Doskonale wiemy, jak w formacji defensywnej zachowują się Błażej Augustyn oraz Michał Nalepa. Masa błędów, brak rozgarnięcia, głowa nie na miejscu. Zupełnie inaczej jest natomiast pod drugą bramką. Jeśli dołożymy do tego dobrego wykonawcę stałych fragmentów, to przepis na sukces mamy murowany. To właśnie ci dwaj panowie odegrali w tym meczu kluczowe role. Najpierw niezły, jak na zawodnika Lotto Ekstraklasy strzał z półwoleja w wykonaniu Błażeja Augustyna, który ostatecznie znalazł się w bramce, a następnie gol Michała Nalepy, który po świetnie wykonanym rzucie wolnym nie dał szans bramkarzowi rywala.
Wiele się jednak w tym meczu nie zmieniało. Wciąż stroną dominującą był Piast, stwarzający sobie coraz to lepsze okazje, a Lechia jedynie odpierała ataki. Do szczęścia i jakiejkolwiek bramki w tym meczu zabrakło jedynie... szczęścia. Świetne okazje Piotra Parzyszka, lądowały albo na słupku, albo jakimś cudem były wyjmowane przez Dusana Kuciaka. To tylko pokazuje, że w naszej lidze, aby wygrywać wystarczy szybko biegać, wysoko skakać i nieźle murować pole karne. Po tym spotkaniu i zwycięstwie gospodarzy, Ci nieco powiększyli przewagę nad Legią i mogą bez najmniejszego problemu oglądać starcia swoich rywali.
Zdecydowanie mniej wesoło będzie w szeregach Gliwiczan. Po tym spotkaniu idealnie mogliśmy zobaczyć obraz polskiego kibica sukcesu, który pomimo kilku zwycięstw z rzędu postanowił, powiedzieć co sądzi o drużynie, dodając, że ta po prostu się SKOMPROMITOWAŁA. W sumie może to ja oglądałem inny mecz, ale prawdę mówiąc, chciałbym, aby przyszły mistrz Polski, grał piłką tak, jak gra nią Piast.
Lechia Gdańsk 2:0 Piast Gliwice
1:0 |5' Błażej Augustyn
2:0 |32' Michał Nalepa