Pozycja lidera? To my podziękujemy...
Śląsk Wrocław, Pogoń Szczecin i Lechia Gdańsk. Wystarczyły zaledwie dwa dni, aby doświadczyć stwierdzenia - rola faworyta nie służy... "Może pozycji lidera? My podziękujemy..." - tak to się właśnie przedstawiało.
Pogoń Szczecin 1:2 Raków Częstochowa (2' Spiridonović - 8' Bartkowski (sam), 14' Kościelny
Składy:
Pogoń: Stipica - Bartkowski, Triantafyllopoulos, Zech, Matynia - Dąbrowski, Listkowski (42' Hostikka), Kozulj - Kowalczyk, Spiridonović (70' Frączczak), Buksa
Raków: Szumski - Petrasek, Kościelny, Jach - Bart (71' Szymonowicz), Skóraś, Sapała, Babenko (83' Piątkowski), Schwarz - Szczepański (57' Malinowski), Brown-Forbes
Wczoraj Śląsk Wrocław i Jagiellonia Białystok, dziś Pogoń Szczecin... Jesienny klimat nie sprzyja faworytom, którzy w chłodne wieczory ewidentnie nie rwą się do walki. Poziom polskiej ligi co sezon wchodzi na bardziej kuriozalny etap. Podobnie jak spotkanie rozgrywane w Szczecinie. Pogoń na pierwszego gola musiała czekać zaledwie 100 sekund. Dokładnie tyle potrzebował Srdan Spiridonović, by otworzyć wynik starcia. Zaangażowanie gospodarzy było ogromne, ci chcieli jeszcze więcej i po zaledwie sześciu minutach trafili do siatki po raz drugi. Tym razem do swojej, a jej autorem był Jakub Bartkowski. I to właśnie samobój prawego obrońcy sprawił, że Pogoń tego dnia się już nie podniosła. Trener Kosta Runjaić może powiedzieć, że bramka na 1:1 podcięła im skrzydła, a kolejna odebrała wolę walki.
Dokładnie tak wyglądali dziś "Portowcy". Brak pomysłu w środku pola, kuriozalne błędy przy rozegraniu, ale co najważniejsze... brak zaangażowania. A przecież było tak pięknie. Pogoń liderowała w tabeli, przed tygodniem w fenomenalnym stylu odrabiała straty w Białymstoku, by dziś zrezygnować z dalszego panowania. A Raków? Zrobił to co do niego należało. Nie odpuszczał przy stanie 2:1, a szczelna obrona sprawiła, że do końca meczu utrzymał się satysfakcjonujący rezultat.
Liderowi nie przystoi tracić dwóch bramek w 6 minut. Szczególnie kiedy gra się u siebie i prowadzi 1:0. Niby nie da się wygrywać co tydzień, ale mimo wszystko bolą stracone punkty. To ważna nauczka na kolejne mecze... #POGRCZ
— Aleksander Kapral (@akapral96) October 5, 2019
Lech Poznań 4:0 Wisła Kraków (40' Jevtić, 73' Gytkjaer, 77' Jóźwiak, 85' Marchwiński)
Składy:
Lech: van der Hart - Gumny, Satka, Crnomarković, Puchacz - Muhar, Moder, Jóźwiak, Kamiński (80' Marchwiński), Jevtić (71' Amaral) - Gytkjaer (84' Tomczyk)
Wisła: Buchalik - Boguski, Wasilewski, Janicki (46' Szot), Grabowski - Savicević, Basha (76' Chuca), Wojtkowski, Silva, Mak - Zdybowicz (65' Drzazga)
– Dobry piłkarz poradzi sobie wszędzie - charakteryzował postać Rafała Boguskiego trener "Białej Gwiazdy" Maciej Stolarczyk. Jak bardzo się pomylił? No właśnie bardzo, bo doświadczony pomocnik, napastnika, a w wolnym czasie również obrońca nie będzie wspominał wypadu do Poznania najlepiej. Wisła Kraków przyjęła na klatę cztery zabójcze ciosy. Jeszcze rok temu schemat zadziałał w drugą stronę - "Biała Gwiazda" wygrywała wówczas 5:2, lecz dziś na "Kolejorza" nie było mocnych. Po przeciętnych występach w poprzednich kolejkach, wreszcie nadeszło przełamanie. Do tego była potrzebna ogromna liczba młodzieżowców, która wciągnęła Lecha na wyższy poziom.
Od pierwszej minuty spotkania na boisku przy Bułgarskiej oglądaliśmy Roberta Gumnego, Tymoteusza Puchacza, Jakuba Kamińskiego, Jakuba Modera oraz Kamila Jóźwiaka. Łącznie pięciu juniorów, którzy znacznie przyczynili się do zwycięstwa, dokonując długo oczekiwanego przełamania. Całe zajście nie odbyłoby się bez małej pomocy przyjezdnych, na których czele znalazł się Marcin Grabowski. Lewy obrońca Wisły Kraków poczuł się jak w bajce, a próby rozpoczęcia akcji bramkowym rzeczywiście były bramkowymi. Tyle, że dla "Kolejorza"... W pierwszej odsłonie sprezentował trafienie Darko Jevticia, nie uprzedzając wcześniej podającego Kamila Jóźwiaka. W samej końcówce zachował się jeszcze gorzej, zapewniając gola Filipowi Marchwińskiemu. 17-letni pomocnik podobnie jak w tamtym sezonie znakomicie wciela się w rolę jokera. Pokazywał się w meczu z Legią, pokazał się również dziś z Wisłą, a jego bramka w końcowej fazie meczu było gwoździem do trumny dla przyjezdnych, którzy przegrali 0:4.
Dla @WislaKrakowSA to mecz-dramat. Bez goli, bez gry, be praktycznie żadnego błysku. Fatalne błędy (Grabowski, Silva). Kolejne kontuzje (Janicki, Basha), Savicević wypada za (głupią) kartkę. Młodzi nic nie wnoszą, starzy są zmęczeni. Strefa spadkowa tuż tuż.
— Mateusz Miga (@MateuszMiga) October 5, 2019
Lechia Gdańsk 1:2 Zagłębie Lubin (67' Sobiech - 9' Augustyn (sam), 63' Bohar)
Składy:
Lechia: Kuciak - Fila, Augustyn, Maloca (76' Lipski), Udovicić - Kubicki, Łukasik, Gajos - Haraslin (65' Paixao), Peszko (66' Wolski), Sobiech
Zagłębie: Hładun - Czerwiński, Oko, Guldan, Kopacz - Tosik, Slisz, Starzyński, Zivec, Bohar - Szysz (59' Suljić)
Spotkania z byłym klubem są najciekawsze, lecz nie najłatwiejsze. Piotr Stokowiec jeszcze jako trener Zagłębia Lubin wprowadził zespół na bardzo wysoki poziom. Jego odejście było dla "Miedziowych" ogromną stratą, lecz w dzisiejszym starciu zwycięzca mógł być tylko jeden. Martin Sevela przychodząc do Lubina stwierdził, że jego klub będzie oparty na ofensywie. I słowa dotrzymał, gdyż Zagłębia pod wodzą Słowaka znów wróciło na właściwe tory. Wspomniany wyżej Piotr Stokowiec kończył spotkanie z niesmakiem - tym bardziej, że wskoczenie na szczyt PKO Ekstraklasy było sprawą otwartą.
Status faworyta w Polsce jednak nie służy, a zmiany wprowadzone przed bardzo ważnym spotkaniem tylko szkodzą. O tym boleśnie przekonała się Lechia, która po bramkach Damjana Bohara oraz samobójczym trafieniu Błażeja Augustyna uległa Zagłębiu (1:2). Zwycięstwo odniesione przez lubinian jest jednak w stu procentach zasłużone. Kluczem do zwycięstwa jest ofensywne nastawienie, co prężnie jest wyznawane przez podopiecznych Martina Seveli. A Lechia? Cóż... znów zagrała swoje, atak postawiła na drugim miejscu i po serii czterech zwycięstw z rzędu została pokonana... Taki los polskich klubów - mało stabilny.