Legia skruszyła Miedź
Po wygranym spotkaniu z Lechem (1:0), Legia pojechała po punkty do Legnicy. Legioniści zainkasowali pełną stawkę po rozgromieniu 4:1 beniaminka. Dwie bramki dla stołecznej drużyny zdobył Cafu, zaś po jednym trafieniu dołożyli Michał Kucharczyk oraz Cafu. W zespole gospodarzy na listę strzelców wpisał się Petteri Forsell.
Legia na to spotkanie wyszła w identycznej jedenastce jak w wygranej tydzień temu potyczce z Lechem. Można więc się domyślać, że na ten moment jest to najlepsza jedenastka, na jaką może postawić trener Sa Pinto. W składzie gospodarzy można było dziś oglądać byłego zawodnika stołecznej drużyny - Henrika Ojamę, który wystąpił w 44 spotkaniach w barwach obecnego mistrza Polski. W dzisiejszym spotkaniu pokazał się z dobrej strony, mogliśmy oglądać zupełnie innego piłkarza niż z poprzedniej przygody z Ekstraklasą. Paweł Stolarski głównie w pierwszej połowie miał sporo roboty w defensywie przez tego zawodnika.
Początek spotkania obfitował w dwie groźne sytuacje bramkowe. Najpierw po kombinacyjnej akcji Forsell zmusił Cierzniaka do interwencji, a chwilę później Kanibołocki popisał się kapitalną paradą po uderzeniu Carlitosa z rzutu wolnego. Po tych dwóch okazjach przez dłuższy czas gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska.
W 15. minucie piłka wpadła jednak do bramki Legii. Po stracie Pawła Stolarskiego, Radosława Cierzniaka pokonał Forsell, jednak sędzia liniowy dopatrzył się spalonego. Mecz dalej stał na wysokim poziomie, piłka wędrowała od jednego pola karnego do drugiego. W 22. minucie "Wojskowi" wyszli na prowadzenie. Po krótkim rozegraniu rzutu rożnego przez legionistów, Carlitos obsłużył dośrodkowaniem Cafu, który musiał tylko dołożyć nogę.
Po zdobytej bramce, do głosu ponownie zaczęli dochodzić gospodarze, co zostało nagrodzone golem kilka minut przed przerwą. Forsell pokonał Cierzniaka cudownym strzałem zza pola karnego. Bramkarz Legii był bez szans przy tym uderzeniu. Warto dodać, że golkiper gości został pokonany pierwszy raz w tym sezonie. Chwilę później Miedź powinna prowadzić, ale z piątego metra piłkę nad poprzeczką przeniósł Marquitos. Wynik po pierwszej połowie jak najbardziej sprawiedliwy.
Początek drugiej połowy nie obfitował w sytuacje. Pierwszą groźną okazję mogliśmy zobaczyć dopiero siedem minut po wznowieniu gry. Po dośrodkowaniu Michała Kucharczyka, strzał oddał Cafu, który ręką zablokował Augustyniak. Po konsultacji z systemem VAR, sędzia Musiał wskazał na jedenastkę dla legionistów, którą na bramkę zamienił Kuchy King. Zanim ktoś zarzuci żartem, że Legia znowu kupiła sędziego, warto wspomnieć, że jest to pierwszy rzut karny w lidze podyktowany dla stołecznej drużyny w tym sezonie.
I po bramce znowu wracamy do tego co działo się przed jej zdobyciem. Zero ciekawych akcji ze strony Miedzi, Legia nastawiona na kontry. No nie wyglądało to już tak dobrze jak w pierwszej połowie. Kwadrans przed końcem tej rywalizacji, swoje szanse mieli Carlitos oraz Szymański, ale dobre interwencje zanotował bramkarz gospodarzy. Chwilę później golkiper nie miał już jednak nic do powiedzenia. Nagy wbiegł w pole karne i podał piłkę do Carlitosa, który z ostrego kąta pokonał bramkarza.
W końcówce spotkanie Legia wbiła gwóźdź do trumny. Cafu huknął z dystansu w stronę bramki strzeżonej przez Kanibołockiego, który po tym strzale musiał wyjmować piłkę czwarty raz w tym spotkaniu. Podsumowując, legioniści rozegrali kolejne dobre spotkanie po przerwie na kadrę i mają już tylko punkt straty do lidera. Na wyróżnienie kolejny raz Dominik Nagy, który pokazuje, że wraca stary, dobry Węgier, Artur Jędrzejczyk oraz Cafu.
Dziwna ta liga, skoro po tak fatalnej dyspozycji legionistów na początku sezonu, stołeczna drużyna ma pierwsze miejsce na wyciągnięcie ręki. Mam nadzieję, że Sa Pinto nie żartował i faktycznie Legia do dobrej dyspozycji dopiero dojdzie. Już jest dobrze, ale oczywiście może być o wiele, wiele lepiej...