Ekstraklaso, czy ty jeszcze będziesz ciekawa...
Jeszcze 10 lat temu, pojedynki pomiędzy Lechią i Lechem nie były możliwe z tego powodu, że zespół z Gdańska grał na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Po awansie Lechii do Ekstraklasy to raczej drużyna z Poznania była stawiana w roli faworyta i co roku zajmowała lepsze miejsca niż Lechia. Teraz jest zupełnie inaczej. To klub z Gdańska ma zdecydowanie większe szanse na zdobycie upragnionego mistrzostwa, tym samym był faworytem dzisiejszego spotkania. Jak potoczyły się losy hitu 14. kolejki Lotto Ekstraklasy? Sprawdźcie sami!
Zanim jednak samo spotkanie, wspomnę jeszcze o składach w jakich wystąpiły obie drużyny.
Lech: Burić - Gumny, Goutas, Rogne, Kostevych - Tiba, Gajos, Amaral (90' Tomczyk) - Wasielewski (62' Dioni), Jóźwiak (62' Jevtić), Gytkjaer
Lechia: Alomerović - Mladenović, Augustyn, Nalepa, Nunes - Kubicki, Łukasik, Haraslin (86' Makowski), Michalak (69' Fila) - Arak (60' Sobiech), Paixao
Od samego początku meczu gra toczyła się głównie w środkowej części boiska. Piłkarze nie byli w stanie wymienić nawet kilku celnych podań, nie mówiąc już o jakimkolwiek zagrożeniu pod bramką rywala. Co prawda były pojedyncze próby - po jednej dla każdej ze stron, lecz były one niecelne. Najpierw po dobrym podaniu Wasielewskiego, Gytkjaer uderzył znacznie obok bramki, a chwilę później wyczyn duńskiego atakującego powtórzył Flavio Paixao. Po pierwszych 25. minutach myślałem nawet, czy nie przełączyć się na jakiś kabaret, bo to, co prezentowali piłkarze obu drużyn, było naprawdę nie do zniesienia. Podanie, podanie, strata - podanie, podanie strata, i tak w kółko. Na szczęście w 26. minucie meczu pokazał się niezawodny Flavio Paixao, który podobnie jak w ubiegłym tygodniu sprawił, że w końcu zaczęło się coś dziać. Kto nie widział uderzenia Portugalczyka, musi uwierzyć mi na słowo, że było one naprawdę przedniej urody. W skrócie - dobre zgranie Jakuba Araka i fenomenalne uderzenie z woleja zza „szesnastki” autorstwa Flavio Paixao.
Po tej bramce znów cała gra przeniosła się do środkowej części boiska i na kolejną ciekawą okazję musieliśmy czekać aż do doliczonego czasu pierwszej połowy, kiedy to po niezłym dośrodkowaniu z rzutu rożnego w piłkę źle trafił Kamil Jóźwiak co znacznie ułatwiło sprawę golkiperowi Lechii - Zlatanowi Alomeroviciovi, który bez problemów wyłapał strzał 20-latka. Tym oto akcentem zakończyliśmy pierwszą część gry, z oczekiwaniem, że w drugiej w końcu zobaczymy kawał dobrego futbolu.
Po 15-minutowej przerwie, przyszło nam obejrzeć kolejną część tego „widowiska” i co ciekawe już po pierwszych dwóch minutach obejrzeliśmy tyle i zobaczyliśmy w pierwszych 45 minutach. Najpierw bardzo bliski podwyższenia był Jakub Arak, po którego uderzeniu głową piłka minimalnie minęła bramkę strzeżoną przez Jasmina Buricia. Nie musieliśmy czekać nawet minuty, a groźnie zrobiło się również pod drugą bramką, kiedy minimalnie obok słupka uderzył Christian Gytkjaer. Taki początek dawał nam nadzieje na naprawdę ciekawą pozostałą część meczu. Niestety przez kolejne 20 minut, znów nie działo się zupełnie nic i na pierwszą konkretną okazję musieliśmy czekać aż do 71 minuty, kiedy niezłym uderzeniem sprzed pola karnego popisał się Lukáš Haraslín. Ten strzał również nie zagroził bramkarzowi gospodarzy, który bez najmniejszych problemów wyłapał strzał Słowaka. Jak się okazało, była to ostatnia, tak dobra okazja w tym spotkaniu i sędzia nareszcie zakończył tę męczarnię. Podsumowując to spotkanie, mogę stwierdzić, że wolałbym obejrzeć bezbramkowe spotkanie Cracovii z Miedzią, gdzie ciekawych akcji nie brakowało niż ten oto paździerz, gdzie poza kopaniną na środku boiska znów kolejny zabrakło emocji.
Po raz kolejny bramka Flavio Paixao okazała się decydującą, a Portugalczyk znów udowodnił, że pomimo 34 lat na karku znów będzie się liczył w gonitwie o koronę króla strzelców. Dzięki bramce Paixao, Lechia Gdańsk znów zdobywa cenne 3 punkty i niezależnie od wyniku jutrzejszego spotkania Jagiellonii, kolejny tydzień spędzi na fotelu lidera. Znacznie mniej kolorowo będzie natomiast w obozie Lecha, który ponosi trzecią porażkę z rzędu. Takie wyniki z pewnością powodują niepokój u szkoleniowca „Kolejorza” - Ivana Djurjevicia, który lada dzień może stracić pracę, o czym mówi się od dłuższego czasu.