Footroll w terenie #12 - Poznań - Lech kontra Płock
Co można zrobić w sobotę, gdy nadszedł już listopad, druga połowa miesiąca, szybko się ściemnia, robi się zimno, ale Ty miałbyś ochotę porobić coś innego niż tylko siedzenie w mieszkaniu i oglądanie seriali? Przedstawiam hipotetyczną sytuację, która może zmusić Was do wyjścia z domu i pójścia choćby na stadion. Ja postanowiłem nawet pojechać! Czas na kolejny „Footroll w terenie” – seria na chwilę przerwała działanie, ale rusza na nowo i w miarę możliwości będzie dla Was dostępna do przeczytania!
Warszawa, godzina 8:00. Ostatnie pakowanie, później człowiek rusza się z mieszkania i jedzie na pociąg, a wiedząc, że czeka go jeszcze ok. 3 godzin z hakiem drogi do Poznania, zabiera ze sobą książki.
- „On, Strejlau”,
- „Steven Gerrard”,
- biografia Arsene’a Wengera.
Pozycje i tak nie zostaną później pochłonięte w całości podczas drogi, bo trzeba integrować się otoczeniem, ale i tak lepsze to niż ciągle spoglądać w telefon, w którym nie może paść bateria.
Pociągi TLK to zło, ale zło konieczne na niektórych trasach. Jeśli macie możliwość, zawsze wybierajcie typ IC lub EIC. Taka jest moja dobra rada, szczególnie jeśli chodzi o trasę między stolicą a Poznaniem.
Właściwie przyjeżdżając na Dworzec Główny, jeszcze nie czuje się kompletnie klimatu meczu. Ten pojawia się, gdy podjeżdżając na Rondo Kaponiera (niedaleko Głównego), jedną z ostatnich inwestycji na EURO 2012 (oddaną oczywiście – w polskim stylu – po terminie). Czekam tam na tramwaj, ale jednocześnie widzę autokar Lecha Poznań. Stoi sobie pod hotelem Mercure, czeka na kadrę „Kolejorza”. Niebieski, charakterystyczny, z dużym herbem, datami zdobycia mistrzostw Polski – wspominają je tutaj niczym prehistorię. O tym, że Adam Nawałka jeszcze nie został wtedy trenerem Lecha świadczy fakt, że autokar cofa – za byłego selekcjonera sytuacja nie do pomyślenia z uwagi na jego przesądy.
Potem zaczyna przybywać ludzi w szalikach, ale człowiek podąża w przeciwnym kierunku. Radosław Stocki, były redaktor Footrolla ugościł jegomościa Majchrzaka w swoich skromnych progach. Ale zaraz trzeba ruszać na mecz.
„Pod względem komunikacji Poznań przypomina bardzo Wrocław” – tłumaczę Radkowi, naszej dumie sędziowskiej B-klasy. Jeśli gdzieś jedzie się tramwajem kilkanaście minut, to już jest to spora odległość do pokonania.
Ale ostatecznie z przystanku Most Teatralny jedzie sobie bezpośredni kurs na INEA Stadion (nazwa przystanku jeszcze nie została zmieniona, a przecież INEA nie jest już od 1 lipca sponsorem tytularnym obiektu Lecha). Stadion Miejski w Poznaniu nie robi już takiego wrażenia, gdyż prawie każde miasto celuje w tego typu nowoczesne obiekty – budują na potęgę wszędzie, ostatnio przecież nawet pokazano już zaawansowane plany obiektu dla Pogoni Szczecin. Lech ten etap przechodził 10 lat temu, gdy Franciszek Smuda wprowadzał „Kolejorza” do 1/16 finału Pucharu UEFA, a wcześniej rozgrywał kapitalne mecze z Austrią Wiedeń i Grasshoppers.
Do tych sukcesów każdy chciałby w Poznaniu nawiązać. Chcą zobaczyć to intensywne światło w tunelu, które podobne będzie do tego, jak rozświetla elewację stadionu.
Rozczarowanie jest jednak dosyć spore, gdy rywal nie przyciąga zbyt dużej liczby kibiców. Jednak jest różnica między spotkaniem Wisły Kraków, która dobrze sobie radziła na początku sezonu. Teraz jest zapaść – Nenad Bjelica nie dał trofeów, Ivan Djurdjević natrafił na szatnię dyletantów, a sam nie podołał (może za wcześnie trafił do klubu, który potrzebował innej osobowości w szatni). Piotr Rutkowski i Karol Klimczak wiedzieli, że potrzebują kogoś dobrego i dlatego wzięli Adama Nawałkę. Mieli go przedstawić dopiero w poniedziałek. W sobotę – gdy stacjonowałem w Poznaniu – drużynę miał jeszcze poprowadzić Dariusz Żuraw. Ten sam Dariusz Żuraw, który prowadził WKS Wieluń w czasach, gdy chodziłem do I Liceum Ogólnokształcącego… w Wieluniu(!), w którym zresztą były jednokrotny(!!) reprezentant Polski się urodził(!!!).
Mamy swojego człowieka na meczu @_Ekstraklasa_@RMnaTT pozdrawia Was prosto z Poznania, gdzie właśnie zaczął się mecz Lech Poznań - Wisła Płock. #LPOWPŁ #Ekstraklasa #TylkoPiłka pic.twitter.com/jb5XeRRnoZ
— Footroll (@FootrollPL) 24 de noviembre de 2018
Na ławce trenerskiej Wisły Płock zasiąść miał Kibu Vicuna, były asystent Jana Urbana. Jeszcze w sierpniu z Przemkiem Pabiankiem i Juliuszem Słabońskim oglądaliśmy „Nafciarzy” prowadzonych przez Dariusza Dźwigałę. Vicuna miał następnego dnia wystąpić w programie „Liga+ Extra”, a jego początek pracy był chwalony. Sam Łukasz Masłowski, dyrektor sportowy Płocka mówił o zażegnanym kryzysie.
O ile pustki na trybunach może nie wyglądały dobrze w telewizji, ale na moim sektorze na trybunie im. Teodora Anioły miałem relatywny spokój. Na lewo niedaleko można było spostrzeć wydzieloną strefę prasową, z której każdy mecz obserwują m.in. Maciej Henszel, Radosław Nawrot, Grzegorz Hałasik czy Hanna Urbaniak – cała plejada najbardziej znanych i poczytnych dziennikarzy z Poznania.
Po prawej stronie – trybuna, z której jeden z kolegów został wyrzucony za to, że chciał zrobić sobie zdjęcie podczas pierwszej wizyty na stadionie. Krzyczano do niego, że „w*********ć na sektor dla p*****w!” Kocioł nie wybacza – nawet tym, którzy szczerze kibicują klubowi. Tam jesteś częścią tłumu, głośnego tłumu. A ten najpierw wkroczył na trybunę dopiero w piątej minucie, później rzucał serpentyny na boisko, czym denerwowali sędziego Pawła Raczkowskiego (sędzia z Warszawy – gdyby trybuny otrzymały taki sygnał szybciej, zapewne dostałby niezbyt miłe przywitanie). Race odpalono na szczęście tylko raz, a ponieważ pełne było tylko „dolne piętro” Kotła, nie mieliśmy do czynienia z zadymieniem.
Właściwie mogę Wam napisać tylko o tym, jak:
- śmiałem się do rozpuku z gola strzelonego przez Wisłę Płock (Polska – Ekwador przed oczami: a tam przecież było jeszcze przedłużenie piłki, a tutaj wyrzucona spadła na głowę Damiana Szymańskiego),
Dam sobie wjebać gola z autu? Tutaj już nie ma ratunku.#LPOWPŁ pic.twitter.com/eT7nQPChhs
— 4o (@L_4o_P) 24 de noviembre de 2018
- później zamieniło się to w atak głupawki, gdy podkręcona z rzutu rożnego piłka prawie wpadła po odbiciu się od słupka do bramki Jasmina Buricia),
- a następnie patrzyłem, jak w ciągu doliczonego czasu gry w pierwszej połowie najpierw wydarza się cud na miarę tańczącego słońca w Fatimie – Darko Jevtić strzela gola,
- a w końcu widzę, jak Christian Gytkjaer ładuje okienko i robi się nagle 2:1.
NIEZŁA DOBITKA xD#LPOWPŁ pic.twitter.com/HkK3rRJTBp
— Papryk (@HerrPapryk) 24 de noviembre de 2018
Lżony i poganiany przez kibiców Lech nagle znów staje się kochany. „Dość tych porażek!” Owszem, dosyć porażek, tyle że na dobre się ich nie pozbędą. Wisła, która niby próbuje stwarzać sobie sytuację popełnia te same błędy co „Kolejorz”. Zagrywane niedokładne piłki można liczyć w dziesiątkach. Prostopadłe podania Dominika Furmana nie wnoszą do gry absolutnie nic. Jedyny, który naprawdę się stara to Damian Szymański, a na siłę mogę też wyróżnić hasającego po skrzydle Nico Varelę. Przygaszony jest zupełnie Giorgi Merebaszwili, a Wisła jest bezradna, ponieważ jakiś nieswój staje się nawet heros z Krakowa, z sierpniowego meczu – Ricardinho.
Kogo natomiast ma Lech? Aktywnego Roberta Gumnego, kapitana w postaci Pedro Tiby, irytującego Łukasza Trałkę, nieogarniętego Wołodymyra Kostewycza, zahukanego Kamila Jóźwiaka (którego próby są akurat przydatne, jako jeden z niewielu wprowadzał jakiś element zaskoczenia do ataków na bramkę Thomasa Daehnego). Maciej Makuszewski najlepszą akcję z kolei stworzył, kiedy przy przywitaniu obu drużyn zabrał na ręce swoje dziecko.
Wystarczył jeden etap meczu. Nic więcej.
Wystarczyło pozapierdalać o wynik przez kwadrans:
— 4o (@L_4o_P) 24 de noviembre de 2018
To tylko Ekstraklasa#LPOWPŁ pic.twitter.com/Cz6rdbtAft
O drugiej połowie za dużo nie powiem, bo wolałem robić zdjęcia, słuchać otoczenia, próbować żyć meczem, ale nie samą grą piłkarzy. Niestety, gdy na stadionie jest zaledwie ponad 8400 osób, a pełny obiekt mieści około 42 tysiące, to niestety łatwo możecie policzyć, że jedna piąta nie zrobi różnicy w natężeniu hałasu. Zanim wszedł Kocioł, było prawie cicho.
Przygotowali transparent „Wiara wystawiona na najcięższą z prób”. Moja wiara w piłkarzy też takowa była, szczególnie pod koniec meczu. Pod względem emocji - Kraków wygrywa z Poznaniem. Pod względem atmosfery – Warszawa wygrywa z Poznaniem. Ale rozumiem okoliczności i nie można mieć do Lecha pretensji o nic innego, jak tylko o słabą grę „futbolistów”.
Strawa? Przyznam się, że próbowałem jedynie pizzy i to następnego dnia. Nie jadłem nic na stadionie, więc nie mogę Wam powiedzieć, czy gdziekolwiek dostaniecie gorszą kiełbasę niż na obiekcie Wisły Kraków.
Wieczór przebiegł jednak spokojnie. Stadion zachęcił, by odwiedzić go jeszcze raz. Jeśli Nawałce powiedzie się jego plan, to może znów na "Kolejorza" zaczną walić tłumami. Tego trzeba Lechowi życzyć - druga połowa była zbyt smutna, byśmy mieli ją oglądać na trzeźwo.