Mecz przyjaźni na dobry początek kolejki - po meczu Śląsk - Lechia
Czas leci, a wraz z nim kolejki w Lotto Ekstraklasie. Mamy koniec listopada, co oznacza, że runda jesienna powoli zbliża się ku końcowi. Tym razem zapraszam was na spotkanie, w którym Śląsk Wrocław podejmował przed własną publicznością obecnego lidera Lotto Ekstraklasy - Lechię Gdańsk. W poprzedniej kolejce drużyna prowadzona przez Piotra Stokowca pokonała w meczu na szczycie Jagiellonię, dzięki czemu umocniła się na fotelu lidera. Nie przedłużając już, zapraszam na spotkanie, które na papierze zapowiadało się bardzo emocjonująco. Jak było w rzeczywistości? Sami sprawdźcie!
Zanim jednak przejdę do opisywania tego meczu, jak zwykle przedstawię wam składy, w jakich obie drużyny wystąpiły w dzisiejszym spotkaniu.
Śląsk: Wrąbel - Broź, Celeban, Golla, Cotra - Tarasovs (89' Radecki), Pałaszewski (72' Farshad), Gąska, Pich - Piech (69' Szczepan), Robak
Lechia: Alomerović - Mladenović, Augustyn, Nalepa, Fila (79' Vitoria) - Łukasik, Kubicki, Makowski - Haraslin (90' Michalak), Wolski (82' Arak), Paixao
Początkowe minuty z pewnością nie porywały. Oba zespoły postawiły na uważną grę w defensywie i niedopuszczanie rywali do własnego pola karnego. Ostrzegawcze strzały oddawali Marcin Robak i Rafał Wolski, lecz ich uderzenia lądowały albo w obok bramki, albo w rękach bramkarza. Mogłoby się wydawać, że taki stan rzeczy utrzyma się przez dłuższy czas i po raz kolejny będzie go można zaliczyć do tych rzędu komedii romantycznych, które z pewnością nie powinny zainteresować mężczyzn. Nic bardziej mylnego! Nadeszła 15. minuta spotkania, która była tą przełomową.
Po przeciętnie wykonanym rzucie rożnym i jeszcze gorszej interwencji defensorów Śląska, prezent zawodników gospodarzy wykorzystał Michał Nalepa, który po bardzo dokładnym uderzeniu zza „szesnastki” otworzył wynik tego spotkania. Jak wspominałem powyżej, był to dopiero początek i o dziwo nie kłamałem. Niespełna 5 minut po bramce defensora Lechii, wspaniałą okazję do wyrównania miał Djordje Cotra, lecz jego strzał z rzutu wolnego wylądował na poprzeczce i wciąż mieliśmy 1:0. Czas leciał, a drużyny tworzyły sobie kolejne bardzo dogodne sytuacje, co przyniosło kolejne trafienie.
W 25. minucie fatalne zachowanie duetu Damian Gąska - Piotr Celeban, którzy bardzo nieudolnie wyprowadzali piłkę z własnej połowy, wykorzystał Lukas Haraslin. Słowak bardzo dobrze przeczytał piłkarzy Śląska, przejął piłkę i po pokonaniu niemal połowy boiska nie dał szans bramkarzowi gospodarzy - Jakubowi Wrąblowi. Nie minęła nawet połowa spotkania, a na tablicy wyników widniały już dwie bramki i nie zapowiadało się na ewentualny koniec strzelania. Chwilę po drugiej bramce dla lidera Lotto Ekstraklasy, znów próbował zareagować Śląsk. Po bardzo dobrym dośrodkowaniu Cotry, na bramkę strzeżoną przez Zlatana Alomerovicia uderzał Marcin Robak, po którego strzale piłka znów wylądowała na poprzeczce.
Śląsk nie zamierzał jednak osiadać na laurach i wciąż atakował. Na pięć minut przed końcem pierwszej połowy idealną okazję na zdobycie bramki miał Wojciech Golla. Defensor wrocławian po dobrze wykonanym rzucie rożnym świetnie odnalazł się w polu karnym gości, lecz jego strzał po raz kolejny wylądował na... poprzeczce. Niestety było to ostatnia tak dobra okazja w pierwszej części meczu i zostało nam czekać na drugą połowę z nadzieją, że będzie równie wybitna, jak ta pierwsza.
Początek drugiej połowy to niemal identyczna sytuacja, jak w pierwszych minutach pierwszej części spotkania. Oba zespoły znów zaczęły bardzo defensywnie i skupiły się na bezbłędnej gry w obronie. Niestety taki stan utrzymywał się znacznie dłużej i poza próbami Arkadiusza Piecha i Igorsa Tarasovsa po stronie Śląska i Lukasa Haraslina po stronie Lechii nie zobaczyliśmy zbyt wiele ciekawych okazji. Na przełom było trzeba czekać aż do 67. minuty kiedy to w role główne wcielili się... kibice. Ze względu na to, że mecz Śląska z Lechią jest meczem przyjaźni wśród sympatyków obu drużyn, to nie mogło zabraknąć małego pokazu pirotechnicznego, co spowodowało przerwę w meczu.
Po wznowieniu gry, pałeczkę od kibiców przejęli piłkarze, którzy postanowili wziąść się wgarść i nieco pobudzić widzów. Najpierw po indywidualnym rajdzie Flavio Paixao, bardzo dobrą interwencją popisał się Golla, który zapobiegł stracie trzeciej bramki. Chwilę później jeszcze lepszą sytuację miał Robert Pich, którego strzał w ostatniej chwili wyblokował jeden z obrońców. Kilka minut później po raz kolejny zaatakował Śląsk, lecz po raz kolejny do zdobycia bramki zabrakło jedynie szczęścia. Po mierzonym strzale Daniela Szczepana piłka po raz kolejny wylądowała na poprzeczce i bramkarz gości wciąż miał na swoim koncie czyste konto, które ostatecznie dowiózł do końca meczu.
Pomimo tego, że w spotkaniu było wiele przestojów i piłkarze nie zawsze byli zainteresowani grą w ofensywie, to mecz z pewnością mógł się podobać. Lechia po raz kolejny udowodniła, że bez szczęścia zbyt wiele się nie osiągnie. Prawdę mówiąc, gdyby nie kilka prentów, to Śląsk zapisałby na swoim koncie 3 punkty, a tak pozostał z okrągłym zerem. Dzięki temu zwycięstwu Lechia już po pierwszym spotkaniu 17. kolejki może być pewna pozostania na tronie i oczekiwania kolejnego rywala. Teraz jednak nie pozostało mi nic więcej jak pożegnać się z wami i życzyć miłego wieczoru.