Dwie twarze Ekstraklasy w jednym spotkaniu. Po meczu Jagiellonia - Arka
Mecz Jagiellonii z Arką zapowiadał się naprawdę ciekawie. Nie jest tajemnicą, że te drużyny lubią ofensywny styl gry, oparty na szybkich atakach napędzanych przez kreatywnych zawodników. Na dodatek w poprzedniej kolejce obie ekipy zaprezentowały kawał dobrego futbolu (oczywiście jak na ekstraklasowe warunki), więc mieliśmy prawo oczekiwać kozackiego meczu. Taki też dostaliśmy, ale dopiero w drugich 45 minutach.
Składy:
Jagiellonia: Kelemen - Burliga, Runje, Mitrović, Bodvarsson - Romańczuk, Poletanović - Novikovas (88' Savkovic), Pospisil, Sheridan (77' Bezjak) - Świderski (81' Klimala)
Arka: Steinbors, Marić, Helstrup ( 17' Danch), Marciniak - Deja, Nalepa (84' Marcus) - Zarandia (75' Siemaszko), Janota, Aankour - Jankowski
Początek spotkania był równie pasjonujący, co grzybobranie w Bieszczadach. Może nie była to padlina w najgorszym ekstraklasowym wydaniu, bo obie drużyny potrafiły wykreować zalążki ciekawych akcji, ale brakowało konkretów w postaci strzałów, nie mówiąc już o bramkach. Dość powiedzieć, że najbardziej interesującym momentem pierwszych 15 minut była kontuzja Helstrupa. Duńczyk po jednym ze starć z zawodnikami Jagiellonii padł na murawę i początkowo po interwencji lekarzy Arki chciał pozostać na boisku, jednak zaledwie parę minut później stwierdził, że nie jest w stanie grać dalej i poprosił o zmianę.
Oba zespoły lekko obudziły się w okolicach 30 minuty, kiedy w przeciągu kilku chwil mieliśmy 3 świetne sytuacje: Najpierw fatalnie z bliska spudłował Sheridan, minutę później Zarandia nie był w stanie pokonać leżącego Kelemena, a na koniec świetny strzał sprzed pola karnego oddał Pospisil, jednak kapitalną paradą popisał się Steinbors. To jednak byłoby na tyle emocji w bardzo mizernej pierwszej połowie.
Na szczęście druga część spotkania była o wiele lepsza. Zaczęło się od mocnego uderzenia ze strony Arki. A właściwie od parodystycznego występu trupy kabaretowej pod nazwą "stoperzy Jagiellonii". Mitrović we własnym polu karnym zagrał niecelnie do Runje, a ten drugi nie chcąc być gorszy, zaprezentował klasyczny refleks szachisty. Na ich nieszczęście znajdujący się w pobliżu Janota nie przyłączył się do tego kiepskiego skeczu, tylko przejął futbolówkę i mając przed sobą jedynie Kelemena, bez problemu umieścił ją w siatce.
"Arka strzeliła gola i jakby osiadła na laurach" - chyba nic trafniej nie opisuje przebiegu tego meczu po 51. minucie niż to zdanie wypowiedziane przez komentującego to spotkanie Tomasza Wieszczyckiego. Arkowcy po zdobyciu bramki zostali totalnie zdominowani. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Minęło ledwie 7 minut od gola Janoty i mieliśmy ponownie remis. Świderski dostał przed polem karnym piłkę od Pospisila i mając na oko jakieś 3 godziny czasu oddał precyzyjny strzał z lewej nogi. Piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Golkiper Arki był absolutnie bez szans. Jednak to nie koniec - 62. minuta i już mieliśmy 2:1. W roli głównej ponownie Świderski - tym razem świetnie odnalazł się w polu karnym po rzucie rożnym i ponownie wpakował piłkę do bramki gdynian.
W 73. minucie doszło do dziwnej sytuacji. Ręką po nastrzeleniu przez Pospisila zagrał Danch, a gwizdek sędziego zamilczał. Czemu sytuacja była dziwna? Bo tydzień temu identycznie ręką zagrał Runje, a arbiter podyktował rzut karny. Ja rozumiem, że interpretacja arbitra ma znaczenie, ale fajnie by było, żeby nasi sędziowie jednak byli bardziej konsekwentni, bo w tym przypadku doszło do jawnej niesprawiedliwości i Jagiellonia ma prawo czuć się pokrzywdzona.
Ale co się odwlecze, to nie uciecze. W 83. minucie Jaga wyszła z kontrą, piłkę przed szesnastką otrzymał Novikovas, i podobnie jak Świderski zszedł na lewą nogę i umieścił piłkę w bramce Steinbrosa. Było już pewne, że Jagiellonia tego nie wypuści. Nie było opcji, żeby fatalna po przerwie Arka była w stanie odrobić dwubramkową stratę. I tak też się stało - mecz zakończył się wynikiem 3:1. Jagiellonia pokazała, że porażka w Gdańsku ani trochę jej nie podłamała, a Arka udowodniła, że jest drużyną bardzo nierówną i awans do górnej ósemki po rundzie zasadniczej to na ten moment absolutne maksimum możliwości tej drużyny.
Osobne słówko należy się Romanowi Bezjakowi. Pod koniec doliczonego czasu gry wygranego meczu Słoweniec stwierdził, że urządzi sobie polowanie na nogi Marcusa. Sędzia początkowo dał mu żółtko, jednak szczęśliwie to nie Premier League i mamy VAR, w związku z czym dzbanizm Bezjaka został ukarany czerwoną kartką. Mam nadzieję, że to nie koniec konsekwencji i tym faulem zajmie się Komisja Ligi. Jednoczesny pokaz chamstwa, głupoty i nieodpowiedzialności należy mocno napiętnować, jeśli na poważnie myślimy o podniesieniu poziomu tej ligi.