Gorzka lekcja Nawałki w debiucie - po meczu Cracovia - Lech
Na pojedynek pomiędzy Cracovią i Lechem czekało jakieś pół Polski. Oczywiście oczekiwali na debiut nowego szkoleniowca Lecha - Adama Nawałki, a nie na kolejny przeciętny pokaz umiejętności piłkarzy, których potocznie można nazwać amatorami. Na szczęście ci oto wyżej wspomniani amatorzy postanowili się troszkę przyłożyć do swojego zawodu i zaprezentowali nam całkiem przyzwoite widowisko. A nie, to nie to spotkanie. Tutaj po raz kolejny mieliśmy do czynienia z typowym meczem Lotto Ekstraklasy, w którym było nudno jak na grzybach. Nie przedłużając już, zapraszam do przeczytania opisu tego spotkania
Składy:
- Cracovia: Pesković - Siplak, Datković, Dytiatiev, Rapa - Gol, Dąbrowski (56' Dimun), Wdowiak (89' Strózik), Diego - Hernandez, Cabrera (92' Helik)
- Lech: Burić - Wasielewski, Janicki, Vujadinović, Kostevych - Trałka, Tiba, Makuszewski (67' Amaral), Jóźwiak (83' Tomczyk), Jevtić ( 67' Gajos) - Gytkjaer
Początkowe minuty spotkania, pomimo tego, że było kilka ciekawych sytuacji, to czterech liter raczej nie porywały. W ciągu pierwszego kwadransa najpierw Christian Gytkjaer, a następnie Ołeksij Dytiatjew pokazali nam, w jaki sposób zmarnować fantastyczne sytuacje do zdobycia gola. Obaj strzelali z około dwóch metrów i obaj przestrzelili o około 2 metry. Pomimo tego, że początek nie należał do najciekawszych, to miałem nadzieję, że to się jeszcze rozkręci. Nie bez przyczyny nazwałem Lotto Ekstraklasę - „Ligą jednej połówki". Czas leciał, a zawodnicy marnowali kolejne bardzo dobre, a niektóre wręcz fantastyczne sytuacje.
W 16. minucie spotkania Szymon Wdowiak znalazł się sam na sam z Jasminem Buriciem, lecz nie wiadomo, z jakich przyczyn przestraszył się wychodzącego z bramki golkipera Lecha i w kapitalny sposób zmarnował stuprocentową sytuację. Oglądając pierwszą połowę spotkania, było można wywnioskować, że piłkarze obu drużyn postawili niemałe pieniądze, na to, kto w bardziej okazały sposób zmarnuje „setkę". Taki stan rzeczy utrzymywał się aż do 45 minuty meczu, kiedy to usłyszeliśmy ostatni gwizdek sędziego Marciniaka i zawodnicy udali się na 15-minutową przerwę.
Na pierwszy rzut oka, było widać, że to gospodarze byli stroną dominującą w tym spotkaniu. Ich gra była dosyć płynna i bardzo szybko przemieszczali się w okolice „szesnastki” rywala, od czasu do czasu stwarzając jakiekolwiek zagrożenie. Lech natomiast, wciąż gra swoje, czyli nic. Pewnie jesteście ciekawi, co się zmieniło w Lechu, od czasu przyjścia Adama Nawałki do „Kolejorza". W sumie to tylko tyle, że poznaniacy mają trenera, który nie jest drewniany, lecz żywiołowy i wciąż podpowiada zawodnikom, co z czasem powinno przynieść jakiekolwiek efekty.
Pierwsza połowa za nami, więc przyszedł również czas na drugą odsłonę, które według moich wróżb i przewidywań powinna być o niebo lepsza. I po raz kolejny miałem rację, gdyż zaledwie 10 minut po rozpoczęciu drugiej połowy doczekaliśmy się pierwszego trafienia. Niefrasobliwość Marcina Wasielewskiego wykorzystał Szymon Wdowiak, który z zimną krwią pokonał bramkarza „Kolejorza”, wysuwając na prowadzenie swój zespół. Mogłoby się wydawać, że bramka dla Cracovii podziała na Lecha jak płachta na byka i ci zdecydowanie ruszą do przodu.
Nic bardziej mylnego. Trener Adam Nawałka najprawdopodobniej pomylił przyciski na padzie i zamiast ustawić wysoki i zdecydowany pressing, zdecydował się na ten ultra niski. Taki stan rzeczy spowodował, że gospodarze mieli coraz więcej miejsca na boisku i kolejne gole powinny być tylko kwestią czasu. Powinny, ale nie były. Spowodowane to było przede wszystkim tym, że ktoś ze sztabu byłego selekcjonera reprezentacji Polski podpowiedział mu, że wcisną nie ten przycisk i taktyka ustawiła się inna, niż oczekiwał. Na szczęścia trener Lecha wprowadził niezbędną korektę i gra gości zaczęła wyglądać o wiele lepiej.
Niemal na stałe przenieśli się na połowę gości, tworząc dużą liczbę ataków, co mogło przynieść jakikolwiek skutek. Niezłe próby mieli Christian Gytkjaer i Joao Amaral, lecz po raz kolejny zademonstrowali nam wesołe wykończenie i zamiast trafiać do siatki, uderzali albo w bramkarza, albo... nie trafiali w piłkę. Na szczęście mecz ma tylko dwie połowy i sędzia nie zdecydował się na zagranie trzeciej, gdyż nie wiem, czy wytrzymałbym tę padakę. Tym samym Lech dopisał na swoje konto 7. mecz bez zwycięstwa w delegacji. Poza tym zepsuli debiut Adamowi Nawałce, który z pewnością nie tak wyobrażał sobie powrót do Lotto Ekstraklasy.