Remis w starciu gigantów
Właśnie dobiegła końca pierwsza część trylogii pod tytułem El Clasico. Mieliśmy dzisiaj na Camp Nou masę niespodzianek, zaczynając na braku Messiego w podstawowym składzie, na synu marnotrawnym Malcomie kończąc. Niemniej jednak, zapraszam na podsumowanie, bo jest co podsumować.
Składy:
FC Barcelona: ter Stegen - Alba, Lenglet, Pique, Semedo - Arthur, Busquets, Rakitić (63' Vidal)- Coutinho (63' Messi), Suarez, Malcom (76' Alena)
Real Madryt: Navas - Marcelo, Ramos, Varane, Carvajal - Modrić, Llorente (63' Casemiro), Kroos - Vazquez (84' Asensio), Benzema, Vinicius (64' Bale)
Patrząc na wyjściowe jedenastki, przede wszystkim rzuca się w oczy brak Messiego na boisku. Jest to spowodowane jednak drobnym urazem uda, którego nabawił się podczas spotkania ligowego z Valencią. Drugą rzeczą jest obecność Malcoma na skrzydle, tu jednak Valverde wykazał się nie lada odwagą by wystawić chłopaka do zmarnowania, na mecz takiej wagi jak klasyk. Widocznie Malcom zasłużył sobie swoją postawą na obecność w tym składzie. Wracając już do samego spotkania, o wiele lepiej w mecz weszli Królewscy. Już po 5 minutach pierwszy strzał na bramkę należał do Toniego Kroosa, jego strzał jednak nie stanowił dla ter Stegena żadnego problemu. Wystarczyło jednak 60 sekund, by Real wypracował sobie akcję - marzenie. Bardzo aktywny w tym meczu Vinicius dośrodkował z lewej strony do Benzemy, temu jakimś cudem udało się przyjąć piłkę i natychmiast odegrać do Vazqueza, którego nie do końca pokrył Lenglet i mamy 1:0. Piękna akcja Realu, należało im się.
Jak znamy takie mecze jak El Clasico, wiemy, że strata bramki nie ma prawa złamać Barcelony. Tak też się nie stało. Pierwsza połowa była zdecydowanie pod dyktando gości, ale w 19 minucie to Barcelona przeprowadziła genialną akcję. Suarez wypuścił Malcoma sam na sam z Navasem. Sam Malcom miał mnóstwo czasu na podjęcie decyzji, postanowił jednak przydupcyć prosto w Navasa a z moich ust poleciało kilka najstarszych zawodów świata. A jakby tego było mało, w 32 minucie po dograniu z rzutu wolnego dla Barcelony, futbolówka zatrzymała się na poziomym aluminium po główce Busquetsa. W takiej chwili w głowie należy sobie zanucić piosenkę Rafała Brzozowskiego - Tak blisko. Chwilę później z kolei Real zmarnował dwie dogodne okazje do podwyższenia wyniku, a w 35 swoją szansę zmarnował Suarez. Mieliśmy zatem całkiem ostrą wymianę ciosów. Do przerwy to jednak Real był w lepszej sytuacji. Panie Messi, zapraszamy na boisko.
Pan Messi na boisku pojawił się jednak dopiero w 63 minucie. 5 minut wcześniej bramkę wyrównującą strzelił nie kto inny niż Malcom, syn marnotrawny, do tego momentu najsłabsze ogniwo na boisku. Zaczęło się wszystko od podania Lengleta w kierunku Jordiego Alby, ten zdecydował się na bezpośredni strzał, który Navas poraz kolejny wybił, do futbolówki dobiegł pierwszy Suarez, który posłał pięknego rogala w kierunku bramki, rogal jednak miał swój koniec na słupku bramki Navasa, piłka spadła pod nogi Malcoma, który nie zastanawiał się dwa razy i kropnął na bramkę Realu, gdzie obrońcy już nie mieli nic do powiedzenia i mamy remis.
Po tej bramce zdecydowanie częściej do głosu zaczęli dochodzić Katalończycy. Można było odczuć wejście Messiego, ponieważ i Suarezowi i Malcomowi tak jakby bardziej się chciało. Nie będę się tutaj rozdrabniał na pojedyncze nieudane akcje, wspomnę tylko o tej największej w 82 minucie, gdzie ter Stegen dość lekkomyślnie wybiegł z bramki by wybić piłkę prosto pod nogi Benzemy, który szybko odegrał do lepiej ustawionego Bale'a. Walijczyk przebiegł kilka metrów i już widziałem tę piłkę w bramce, jednak została ona w ostatnim momencie wybita na rzut rożny.
Mimo że sędzią był dziś znienawidzony przeze mnie pan Lahoz, spotkanie obyło się bez większych kontrowersji. Wiadomo, że pierwsze spotkanie było bardziej zapoznawcze, niż jakieś wielce decydujące o losach obu drużyn. Remis jest jak najbardziej sprawiedliwym wynikiem, patrząc na obecną formę Realu Madryt. Widzimy się zatem za 3 tygodnie na kolejnym klasyku.
FC Barcelona 1:1 Real Madryt
0:1 6' Vazquez
1:1 58' Malcom