Barcelona robi swoje, Rayo spada
Dziś do Katalonii przybyli prawdopodobni kandydaci na spadkowiczów, Rayo Vallecano. Wszystkie gwiazdy na niebie, bukmacherzy i eksperci raczej nie wierzyli w żodyn inny wynik niż zwycięstwo Barcelony i pewne 3 punkty. W zamian dostaliśmy trochę niespodzianek ale suma sumarum, rezultat spodziewany.
Składy
FC Barcelona: ter Stegen - Alba, Umtiti. Pique, Semedo - Arthur (46' Dembele), Busquets (85' Malcom), Vidal - Coutinho (80' Rakitić), Suarez, Messi
Rayo Vallecano: Dimitrievski - Moreno, Amat (64' Pozo), Galvez, Velazquez, Advincula - Garcia (80' Embarba), Comesana, Imbula, Bebe - de Tomas
Przed spotkaniem wiadome były dwie wiadome: pierwsza to ta, że Barcelona może, niczym Janusz w Hurgadzie na All Inclusive, położyć się na leżaku przy basenie zwanym La Liga, popijając drinka o nazwie "Łzy kibiców Realu" i mieć wszystko tam, gdzie nawet słońce Hurgady nie dociera. Druga to ta, że Rayo Vallecano potrzebuje w opór punktów, najlepiej wszystkich, by mieć jakikolwiek byt w tej lidze. Co dostaliśmy więc w pierwszej połowie? Niczym w wierszu Brzechwy "Lokomotywa", na początku ociężale. Barcelonie przyszło się mierzyć z drużyną składającą się z bramkarza, 9 obrońców i okazjonalnie napastnika, więc przez pierwsze 20 minut było to bicie głową w mur, gdzie ani sztuczki Messiego, ani hehe geniusz Coutinho nic nie wskórały. A jednak, drodzy Państwo, stała się rzecz, która się nawet fiziologom nie śniła i w 24 minucie padła bramka. Czy to był Messi? Coutinho? A może Sergio Busqutes? NIE, to de Tomas przebiegł sobie jak gdyby nigdy nic dobre 30 metrów, podczas gdy Pique tylko się przyglądał tej kontroli w dryblingu, a sympatyczny de Tomas postanowił zebrać całą wiarę w siebie i huknął z 18 metrów na bramkę. Marc-Andre ter Stegen wyciągnął się jak długi, strzału jednak już nie wyciągnął.
Barcelona postanowiła nieco wybudzić się z marazmu i kończyć z piciem drineczków, bo z nich bramek nie będzie. Nie powiedziałbym, że Barcelona zaczęła gnieść gości, ale po prostu wyraźnie rosła w siłę. Rayo skupiało się głównie na wybijaniu piłek z własnego pola karnego i spoglądaniu jak Messi trzema kontaktami z piłką omija dwóch obrońców. Niestety tak dużo szczęścia to nawet ten w czepku urodzony nie ma i w końcu musiał nadejść ten moment. W 38 minucie agresywnie broniący goście dopuścili się faulu około 35 metrów od bramki. Do piłki podszedł El Capitano Messi i wiadomo, że nikt normalny z takiej odległości nie strzela na bramkę. Wie to też sam Leo i posłał idealną piłeczkę na głowę Pique, a ten już się drugi raz nie pomylił przy podobnym zagraniu i wyrównał wynik spotkania. Do przerwy pozostał jednobramkowy remis.
Dobra bo w sumie nie ma co się za bardzo rozpisywać i rozpływać nad drugą połową. Barcelona potrzebowała wygrać ten mecz na gwałt, bo to siara przecież przegrać ze spadkowiczem. Nie zajęło im to 5 minut a Nelson Semedo sprowokował rzut karny dla swoich kolegów, który na bramkę zamienił nie kto inny jak Lionel Messi. Tak jako ciekawostkę, Messi miał udział w 10 z 11 ostatnich bramek Barcelony. Ale to tak, żebyście się mieli czym pochwalić tak se. Przez kolejne pół godziny mieliśmy festiwal rozpacznego bronienia Rayo i powiedziałbym nawet że zabawy w grze Barcelony. A za Valverde trudno o zabawę w grze Barcy. Za to nie można mu odmówić tego, że umie w zmiany. W 80 minucie zdjął słabego Coutinho a wpuścił Rakiticia. Wystarczyło mu ledwie kilka minut, by po klepce z Suarezem ustalić wynik spotkania na 3:1. Barcelona bardzo pewnie wygrywa to spotkanie i nawet początkowa nerwówka nie pozwoliła mi zwątpić w chłopaków z Katalonii.
FC Barcelona 3:1 Rayo Vallecano
0:1 24' de Tomas
1:1 38' Pique
2:1 51' Messi (rzut karny)
3:1 82' Suarez