Debiut zwycięski, ale z zaciągniętym hamulcem - Real lepszy od Celty

Totalna klęska w LaLiga, brak awansu do finału Pucharu Króla i to po przegranej z odwiecznym rywalem, kompromitująca porażka przeciwko Ajaksowi w Lidze Mistrzów - po takich wynikach powinno się powiedzieć o całkowicie przegranym sezonie Realu Madryt, ale jeden ruch Florentino Pereza wlał nadzieję w serca wielu Madridistas. Mowa oczywiście o ponownym zatrudnieniu Zinedine'a Zidane'a. Za Francuzem ponowny debiut w roli pierwszego trenera "Królewskich". Na samym wstępie jego podopieczni zrobili to, co do nich należało - pokonali dołującą Celtę Vigo 2:0.

Real Madryt: K. Navas - A. Odriozola, R. Varane, S. Ramos, Marcelo - L. Modrić (76' Fede Valverde), T. Kroos, Isco (63' D. Ceballos) - G. Bale, K. Benzema (82' Mariano), M. Asensio

Celta Vigo: R. Blanco - Kevin, D. Costas, N. Araujo, D. Juncà (4' W. Hoedt) - O. Yokuslu (77' F. Beltran), S. Lobotka, Brais Mendez, P. Sisto, S. Boufal (69' A. Hjulsager) - Maxi Gómez

Mistrz świata z 1998 roku dokonał kilku znaczących roszad już na początku swojej drogi. Kilka zmian jest podyktowanych urazami (Dani Carvajal, Marcos Llorente, Lucas Vazquez oraz Vinicius Junior) bądź zawieszeniami za kartki (Casemiro). Główna zmiana, która rzuciła się w oczy to obsada bramki. Do tej pory pewniakiem był Thibault Courtois, ale Zidane postawił na postać, którą zna bardzo dobrze z poprzedniego etapu. Postawienie na Keylora Navasa mogłoby wydawać się dość zaskakujące, ale Kostarykanin jest gwarancją dobrego poziomu i widzi to wielu obserwatorów:

Powrót Zidane'a oznacza również kolejne szanse dla zawodników ze starej gwardii, którzy zdążyli zejść na dalszy plan - chodzi przykładowo o Marcelo, Isco czy Garetha Bale'a. By było ciekawiej - dzisiejszego popołudnia zaobserwowaliśmy praktycznie tą samą jedenastkę, która pojawiła się przy okazji ostatniego finału Ligi Mistrzów z maja zeszłego roku.

Brazylijski lewy obrońca wraca do podstawowego składu po niemal miesiącu, więc minęło sporo czasu od poprzedniego występu Marcelo od pierwszych minut w białej koszulce Realu. O konflikcie Solari-Isco napisano praktycznie wszystko, a dla Walijczyka to chyba jedna z ostatnich szans na pokazanie tego, że sześć lat temu nieprzypadkowo został potraktowany przez władze klubu jako kolejny Galactico. Spotkanie z klubem z Vigo wydawało się więc idealnym meczem na przełamanie dla wspomnianej trójki. Ekipa z Galicji w tym roku wygrała ledwie jedno spotkanie, które odbyło się ponad miesiąc temu.

Spotkanie jeszcze nie zdążyło się rozkręcić, a goście musieli już wprowadzić korektę w składzie. Z powodu kontuzji boisko opuścił David Juncà, a w jego miejsce został wprowadzony Wesley Hoedt. Holender jest wypożyczony z Southampton i od razu wiadomo, że mowa o obrońcy przegrywającym rywalizację z naszym Polakiem-rodakiem Jankiem Bednarkiem.

Przez wiele minut pierwszej połowy oczy wszystkich były skierowane w stronę ławki rezerwowych gospodarzy, bo niezwykle trudno było opowiadać o poczynaniach na zielonej murawie. Po pół godzinie gry nie było widać różnicy w postawie Realu w porównaniu do tego, co widzieliśmy podczas kadencji Julena Lopeteguiego czy Santiago Solariego. Rozgrywane akcje przez cały czas wyglądały na dość niemrawe, a jedyna różnica to pozytywne nastawienie i niepohamowana wiara w warsztat Zizou. Konkretniejsi byli piłkarze Celty, ale na szczęście dla kibiców Realu, Navas był na posterunku. Dwóch bramkarzy na światowym poziomie to jednocześnie dar, ale i przekleństwo. Najgroźniejsza akcja Realu w pierwszej połowie była autorstwa Garetha Bale'a, ale jego strzał zatrzymał się na poprzeczce. Były skrzydłowy Tottenhamu był najaktywniejszym zawodnikiem "Los Blancos" w pierwszych 45 minutach i dyspozycja Bale'a była chyba praktycznie na zamówienie. Niespełna 30-letni zawodnik po prostu nie przyzwyczaił nas do tak zaangażowanej postawy na boisku. Niewiele to jednak dało, bo pierwsza połowa na Estadio Santiago Bernabeu zakończyła się bezbramkowym wynikiem.

Druga połowa momentami była jeszcze gorsza. W Hiszpanii wszyscy respektują kulturę popołudniowych sjest i w takiej atmosferze toczyła się gra po zmianie stron. Piłkarze obu zespołów poruszali się bardzo ślamazarnie i mówię to nawet biorąc pod uwagę gola strzelonego przez Lukę Modricia. W momencie strzału Chorwata, duet stoperów Realu znajdował się na wyraźnym spalonym i sędzia słusznie nie uznał gola.

Na przestrzeni kolejnych minut widzieliśmy ten sam pomysł na grę, który był forsowany podczas pierwszej kadencji Zidane'a - ciągłe wrzutki. O dziwo jedno dośrodkowanie przyniosło oczekiwany efekt - Karim Benzema i Isco zamienili się rolami. Francuz dośrodkował w pole bramkowe, a Hiszpan tylko dostawił nogę i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. W nagrodę Zinedine Zidane postanowił posadzić strzelca bramki na ławkę rezerwowych. Trzeba przyznać, że dość interesujący sposób nagradzania swoich podopiecznych.

Wynik spotkania na 2:0 ustalił ten, który najbardziej zasłużył na gola zaliczonego na własne konto. Bale miał tyle miejsca w polu karnym rywali, że reprezentant Walii zdołał ustawić sobie piłkę i uderzyć na bramkę swoją słabszą nogą. Taki spokój towarzyszył Bale'owi. Samo spotkanie nie zmieniło optyki na Real z tego sezonu, bo takie starcie nie miało na to szans. "Królewscy" po prostu wykonali swoją pracę i tylko to się liczy. Może mogli pokusić się o okazalsze zwycięstwo, ale teraz nie ma to kompletnie znaczenia. Następuje powolne przebudzenie mocy w wykonaniu zespołu ze stolicy Hiszpanii i to powinno być najistotniejsze w tym momencie. A na sam koniec ciekawostka - ostatnim meczem ligowym Zinedine'a Zidane'a na własnym stadionie w roli trenera był pojedynek z... Celtą Vigo. Francuz pożegnał się wówczas z własną publicznością pogromem aż 6:0.

Autor

Mikołaj Krzywkowski

Krzywy94