Real pokrzyżuje plany Sevilli w ostatniej chwili?
Jakiś czas temu Sevilla przejęła pałeczkę od Evertonu i stała się zespołem, który - według mediów - chciałby sprowadzić każdego profesjonalnego i czynnego piłkarza na tym świecie. Z Andaluzyjczykami łączono głównie piłkarzy ofensywnych. I tak było wiadomo, że przyjdzie może dwóch graczy spośród tych kilkunastu łączonych z klubem z Estadio Ramon Sanchez Pijzuan. Bardziej należało spodziewać się skrzydłowego, ponieważ wzmocnień potrzeba najbardziej na tej pozycji. Dlatego, kiedy Mariano Diaza zaczęto łączyć z Sevillą, przypuszczałem, że z transferu nic nie będzie. Tymczasem, Andaluzyjczycy dogadali się z Olimpijczykami z Lyonu i transakcja stała już na ostatniej prostej. Transfer miał wynieść 35 milionów euro, które oczywiście byłyby rekordową kwotą dla Hiszpanów i pewnie wszystkie by się udało, gdyby nie ten wścibski Real Madryt.
Królewscy mają bowiem niedokończone sprawy z Diazem. Rok temu sprzedali go do Lyonu za 8 milionów euro. Zastrzegli oni sobie wtedy prawo do odprowadzenia 35% kwoty następnego transferu tegoż piłkarza. Gdyby Sevilla zapłaciła Francuzom te rzeczone 35 baniek, Madrytczycy zainkasowali by z tego 12 milionów. Wtedy w stolicy Hiszpanii ktoś ruszył głową i uznał, że można te pieniądze zaoszczędzić, a w zamian dostać jeszcze napastnika. Real włączył się więc do gry i oferując taką samą kwotę, w rzeczywistości płaci tak naprawdę 23 bańki. Hiszpańskie media są na ten moment zgodne i wszystkie podają, że bliżej dogadania się z samym piłkarzem jest Real. Los Blancos mieli zapewnić piłkarzowi, że w tym sezonie będzie grał częściej i sanie się regularną alternatywą dla Karima Benzemy. Taka argumentacja, Liga Mistrzów i prawdopodobnie wyższy kontrakt skutecznie przekonają Diaza do tego, by wybrać swój były klub.
Trudno powiedzieć, czy to dobra decyzja. Diaz zagrał kapitalny sezon, ale tylko i wyłącznie dzięki zaufaniu, którym został obdarowany w Lyonie. W Madrycie nie będzie mógł na nie liczyć, nawet jeśli Lopetegui będzie mu dawał szanse gry. Jeśli napastnik nie wywiezie ze sobą z Francji pewności siebie, którą tam odnalazł, w Madrycie okaże się kompletnie nieprzydatny i za rok znowu gdzieś odejdzie, tylko po to by gdzieś tam znów ją odszukać. Jest sens tak kombinować?