Mati, już nie jesteśmy za Barcą
Co to znaczy mieć szczęście? Nie wiem, będę musiał spytać któregoś z kibiców Realu lub Atletico, ponieważ prawdopodobnie jeden z tych klubów zepchnie Barcelonę ze stołka i zasiądzie na podium, na którym dłuuugo panowali Katalończycy. Co to znaczy mieć pecha? Zapraszam niżej.
Przed spotkaniem na Camp Nou, wszelkie możliwe statystyki i wszystkie gwiazdy na niebie wróżyły pewne trzy punkty Barcelony. To samo miało być w poprzednim meczu, ale spójrzmy na to, że w sześciu ostatnich spotkaniach ligowych Athletic z Barceloną, bilans bramek był bardziej niż korzysny dla dzisiejszych gospodarzy: 15:0 i pech chciał, że dzisiejszy dzień był dniem dzisiejszym i zobaczyliśmy pierwszą bramkę Basków przeciwko Barcelonie w meczu ligowym od trzech lat, i pierwszą bramkę na Camp Nou od lat czterech. Jak się później okazało, na wagę urwania punktu, a niewiele brakowało, nawet trzech.
Przebłysk geniuszu...ale nie Messiego
Tak samo jak przed meczem z Leganes, Ernesto Valverde postanowił nieco przebudować swój skład. Mecz z wysokości ławki rezerwowych oglądali Sergio Busquets oraz Lionel Messi. Ruch bardzo kwestionowany przez kibiców, jak i samych komentatorów. Możliwe, że Valverde chciał dać odpocząć swoim wojownikom przed wyjazdowym meczem z Tottenhamem. Fakt jest taki, że zwykle gdy Messi był na boisku, Panowie Baskowie srali w zbroję i zwykle kończyło się to przynajmniej jednym trafieniem Argentyńczyka, tym bardziej, że Leo w tym sezonie na Camp Nou trafiał w każdym meczu. Dzisiaj jednak widząc, że tym razem La Pulga siedzi na ławce, goście śmieli śmieć robić coś więcej niż tylko się bronić. Trzeba im to oddać, że udawało się to aż nadto. Nie minęło 20 minut, a Athletic mógł prowadzić w tym spotkaniu już 2:0 po dwóch stuprocentowych szansach Williamsa. W pierwszej okazji starał się przelobować ter Stegena, w drugiej już w sytuacji sam na sam, ominął Niemca i teoretycznie wystarczyło tylko dobić futbolówkę do pustej bramki. Sęk w tym, że piłka odskoczyła mu nieco bardziej, dając Vidalowi kilka cennych sekund, żeby zrobić wślizg i ostatecznie odstraszyć Williamsa od strzelenia na bramkę. Barcelona też próbowała swoich sił, grając bardzo dużo piłek na Suareza, do którego należały pierwsze celne strzały na bramkę. Pochwalić tutaj muszę również Arturo Vidala, który zagrał swój najlepszy mecz od momentu dołączenia do Blaugrany. Był aktywny, szukał piłki, wystawiał się, ustawiał, a raz posłał taką cudowną patelnie do Suareza, który niestety nie wykorzystał okazji, bo sam pewnie nie wierzył, że to podanie przeszło. Jednak nieważne jak dobrze grał Vidal, Suarez, Coutinho czy Dembele, którzy również byli bardzo aktywni w tym meczu, wynik dalej nie ulegał zmianie. Aż do 41 minuty, kiedy Susaeta popisał się F E N O M E N A L N Ą wrzutką do kompletnie niepilnowanego de Marcosa (Sergi, nie szanuję Cię za to krycie) a ten pewnym strzałem pokonuje ter Stegena. Normalnie bym Wam wkleił tutaj bramkę z Twittera, ale wyjątkowo nie chce mi się dzisiaj szukać. Ktoś ciekawy sam sobie znajdzie. I teraz szok, niedowierzanie. Barcelona przegrywa we własnej świątyni z jakimiś średniakami? Niee, panie sędzio, musimy odrabiać wynik, ale taki ch... bo w momencie, kiedy miał być rzut rożny dla Blaugrany, sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy. Kilkoro zawodników jeszcze protestowało ale na nic to. Do szatni i bez Messiego mi nie wracać!
Nie można było tak od razu?
Po przerwie wprawdzie i Sergio Busquets i Leo Messi zaczeli drugą połowę na ławce, nie minęło jednak kilkadziesiąt sekund a już widzieliśmy ich dwóch podczas rozgrzewki. I zawodnicy Barcelony jak i zawodnicy Athletic już wiedzieli co się święci, wiedzieli co nadchodzi A NADCHODZI WPIE...nie no, obiecałem sobie nie bluzgać w moich tekstach, to też tego nie zrobię. 7 minut po wznowieniu połowy, dwaj wyżej wymienieni panowie hasali wesoło po murawie. No i nadeszło to, co miało nadejść, bo skoro maestro jest na boisku, to trudno, żeby nic się nie zmieniło. Barcelona ruszyła pewnie, z kopyta, wgniatając gości w ich własne pole karne. Wybaczcie mi, ale jakbym miał wymieniać poszczególne akcje Barcelony, które wykreował sam Messi, to nie starczyło by mi dnia. Nadmienię tylko to, że były obijane poprzeczki za sprawą Coutinho, słupki za sprawą Messiego, ale żaden z ofensywnych graczy nie mógł tego zamienić na bramkę. Messi próbował na wszelakie sposoby, samodzielnie, wrzutką, prostopadłym podaniem, z woleja ale to wszystko na nic, ponieważ nad bramką Simona wisiała najprawdopodobniej klątwa. Gdyby wszystkie setki zostały w tym meczu zamienione na gola, skończyłoby się prawdopodobnie 5:1 albo i wyżej. Musieliśmy czekać aż do 84 minuty, żeby walenie głową w mur przyniosło jakieś efekty. Po strzale OCZYWIŚCIE Messiego, golkiper Bilbao wypluł piłkę przed siebie, która znów trafiła OCZYWIŚCIE do Messiego. Ten jednak postanowił nie strzelać, a podać do lepiej ustawionego Munira, któremu pozostało tylko przyłożyć nogę i mamy upragniony remis. Nie będzie kompromitacji, nie będzie porażki. Do końca meczu wynik już nie uległ zmianie i czas na chwilę zastanowienia, co zawaliło? Czy Barcelona miała zwyczajnie pecha? Czy Valverde zaczyna za bardzo kombinować, odsuwając zawodnika, który uwielbia grać przeciwko Bilbao? A może to nie wina trenera, tylko zawodnicy nie byli dzisiaj dostatecznie w formie? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Jeżeli ktoś ma jakiś pomysł, chętnie przeczytam w sekcji komentarzy. Ja na dzisiaj się z Wami żegnam i jednocześnie zapraszam na pomeczówkę z meczu Barcelony z Tottenhamem. Dziękuję, że dotrwałeś do tego momentu. VeB!