Luis Suarez dał Barcelonie remis w Madrycie!
W hicie LaLiga na nowiutkie, pachnące jeszcze farbą, styropianem i wódką budowlańców Wanda Metropolitano w Madrycie przybyła Barcelona. Katalończycy zmierzyli się z miejscowym Atletico i zremisowali 1:1, choć punkt wywalczyli dopiero w ostatnich 10 minutach, gdy decydującą bramkę zdobył Luis Suarez.
Meczy był ogólnie spoko, chociaż na niejednym boisko w okręgówce doświadczycie lepszych spektakli, jeśli chodzi o poziom emocji. Bez żadnych sensacji, gospodarze skupili się na bronieniu, a goście na graniu ataku pozycyjnego i nikomu nie przeszkadzało, że Barcelona miała piłkę przez niemalże 70% czasu gry. Tak prezentowały się składy obydwu ekip:
Atletico: Oblak - Juanfran, Godin, Savić, Luis - Koke, Saul, Gabi (83. Torres), Carrasco (73. Thomas) - Griezmann, Correa (59. Gaitan)
Barcelona: ter Stegen - Semedo (61. Roberto), Pique, Umtiti, Alba - Gomes, Rakitić (79. Paulinho), Busquets, Iniesta (61. Deulofeu) - Messi, Suarez
Najgorzej w meczu jest wtedy, kiedy wchodzisz na boisko z jakimiś konkretnymi założeniami taktycznymi (odbiór i przekąt na skrzydłowego), masz plan, który chcesz realizować, a po minucie dostajesz bramkę i wszystko idzie w cholerę, szczególnie gdy twoim innowacyjnym pomysłem jest stawianie autobusu. Atletico prawie przeszło tę drogę, bo już w 1 minucie w ich pole karne wepchnął się ten mały z dziesiątką, ale dotykany przez wielu obrońców nie trafił w bramkę. Przez pierwsze 3-4 minuty wydawało się, że zespół z Madrytu będzie dość szybko stłamszony, ale wtedy Barca zaczęła trochę się gubić w obronie, w głupich sytuacjach oddawała piłkę przeciwnikom i prowokowała, jak kobieta podczas PMS. W takim klimacie dobrze odnalazł się Griezmann, który najpierw, po szybkim odbiorze i rozegraniu, próbował zaskoczyć ter Stegena lufką po krótkim, a chwilę później przedziurawił jadącego na dupie Pique i znów ustrzelił Niemca. Dla wyrównania szans sędzia pokazał Gabiemu totalnie z dupy żółtą kartkę za delikatny faul na Messim.
Barcelona miała tam sobie tę piłkę, ale gdy Atletico już im ją odbierało, to wcale wstydu nie przynosiło. I tak w 21. minucie pograli w środku pola, podali do Saula, który wykorzystał wyjebkę Busquetsa i niezdecydowanie Pique, a następnie przymierzył sprzed pola karnego, jak snajper w taliba. Buuuuum 1:0, Metropolitano oszalało! Później nic konkretnego się nie działo, goście miel piłkę, Messi zniknął, Gomes lamił, Rakitić istniał głównie teoretycznie, a Iniesta od czasu do czasu próbował potrzeć kamień o kamień, wykrzesać iskrę i zagrać jakieś podanie prostopadłe, najlepiej do Suareza. Nic ciekawego z tego nie wyszło.
Na drugą część spotkania Barcelona wyszła jakaś taka szybsza, dynamiczniejsza, sprawniejsza, co było dziwne tym bardziej, że całkiem spoko wyglądał Andre Gomes. Najwyraźniej diler dostarczył im amfetaminy, ale była to działka słabej jakości, bo mimo lekkiej poprawy i tak wiele pozostawało do życzenia. Chociaż towar nieźle zadziałał na Suareza, który uaktywnił się jak wiejski Alvaro na dyskotece w remizie i kilka razy dał się we znaki defensorom Atletico i Oblakowi. Jeśli chodzi o gospodarzy to oni również pokazali, że coś tam w ofensywie potrafią i parę razy wyprowadzili szybkie akcje, za które odpowiadali przede wszystkim Griezmann, Correa oraz Carrasco.
W 57. minucie Atletico miało trochę szczęścia, bo Duma Katalonii miała rzut wolny przed polem karnym. Do piłki podszedł Messi, popatrzył, przymierzył, kopnął, dowinął i trafił w słupek. Niespełna 10 minut później Barca rozegrała bardzo fajną akcję zespołową i znów uderzał Argentyńczyk, ale tym razem, z dość ostrego kąta, trafił wprost w bramkarza przeciwnika. 5 minut później ten pieroński karzeł po raz kolejny próbował coś zdziałać, gdy dość szczęśliwie wybita piłka wylądowała pod jego stopami. Messi podciągnął kawałek i strzałem z 15 metrów musnął słupek tak delikatnie jak wiosenna bryza głaszcze twarz dziewicy wychodzącej o świcie na piaszczyste plaże Karaibów. W każdym razie Barcelona grała wyraźnie lepiej niż w pierwszej połowie, oddawała więcej strzałów, ale to nie znaczy, że była jakimś wielkim dominatorem, bo w końcu nie grali z jakąś Granadą czy Getafe tylko z Atletico.
Gdy już zaczynałem się zastanawiać, czy wynik 1:0 dla gospodarzy będzie zasłużonym rezultatem, z pomocą przyszedł mi tytułowy Luis Suarez. Rezerwowy Sergi Roberto dośrodkował piłkę w pole karne, gdzie Urugwajczyk zgubił krycie obrońców przeciwnika. Właściwie to oni sami go zgubili, bo Godin podszedł do kandydata do Złotej Piłki Paulinho, a Juanfran za późno ogarnął co się wokół niego dzieje i nie zdążył doskoczyć do napastnika FCB. Ten wykorzystał to bezbłędnie i swoją aktywność przypieczętował golem. Jeśli myślicie, że po tym zdarzeniu Atletico rzuciło się wściekle na bramkę ter Stegena, to mylicie się, bo gospodarze sprawiali wrażenie usatysfakcjonowanych remisem. Zresztą ani jedni, ani drudzy nie przeważali, więc takie 1:1 wydawało się - i nadal się wydaje - optymalnym rozstrzygnięciem tego szlagieru. Ano tak, w 94. minucie świetną okazję miał jeszcze karzeł, ale jego strzał z rzutu wolnego (około 20 metrów od bramki) trafił wprost w koszyczek Oblaka. Mecz skończył się remisem, punkt poleciał do Katalonii, punkt został na Wandzie, co nie chciała Niemca, a tabela LaLiga - a to niespodzianka - zaczęła wyglądać tak, jak można by się było tego spodziewać. Pierwsza jest Barcelona z 22 punktami, potem Real Madryt z 17 punktami, a następnie Atletico z 16 punktami. Reszty nie podaję, bo jakie to ma, kurde, znaczenie?
Wbij do nas i zobacz skrót tego meczu TUTAJ
PS - powie mi ktoś, czemu Neymar nie grał?