Capello podpowiada Realowi, kim załatać dziurę po Ronaldo
W Realu Madryt, delikatnie mówiąc, nie dzieje się za dobrze. Co prawda był taki moment, że wydawało nam się, że obecność Cristiano Ronaldo wcale nie jest konieczna, a Królewscy doskonale poradzą sobie bez niego, bo najlepszym piłkarzem świata jest Karim Benzema, ale to już dawno za nami. Real gra ostatnio fatalnie i ma problem ze strzeleniem choćby jednej bramki. Nie przypominam sobie żeby Królewscy mieli takie bolączki kiedykolwiek wcześniej. Problem jest więc znaczący i niepokojący. Florentino Perez musi więc szukać jakiegoś rozwiązania, ale póki co, nie ma zbyt wielu konstruktywnych pomysłów. Z pomocną ręką wychodzi do niego za to były menedżer Królewskich, Fabio Capello. Włoch na łamach Marki zaproponował w jakim sposób, a raczej z czyją asystą można ten problem rozwiązać.
Capello twierdzi, że najlepszym sposobem na pokonanie tej niemocy strzeleckiej jest ściągnięcie Mauro Icardiego. Argentyńczyk był już wcześniej łączony z przenosinami na Santiago Bernabeu, ale ostatecznie do nich nie doszło. Teraz, kiedy paluszki w całej sytuacji zacznie maczać Capello, może się udać. Włoch stwierdził bowiem, że jest wielkim fanem talentu Icardiego i gdyby to on prowadził Real Madryt, ściągnąłby go za wszelką cenę. Argumentując swoją decyzję, powiedział, że Argentyńczyk doskonale zachowuje się w polu karnym i wręcz "czuje" gdzie jest bramka przeciwnika, nawet jeśli jej nie widzi. Na koniec dodał, że Icardi jest w polu karnym takim samym specjalistą, jak Cristiano Ronaldo.
Oczywiście, niektóre z tych superlatyw są przesadzone, ale nie sposób nie zgodzić się z faktem, że piłka w zasadzie sama szuka Icardiego. Real nie ma obecnie w składzie napastnika tej klasy. Benzema od dawna nie ma już zmysłu lisa pola karnego, a Mariano to po prostu nie jest ten poziom piłkarza. Królewscy muszą więc sięgnąć po kogoś, kto będzie dla nich notorycznie zdobywał bramki, po kogoś, kto będzie miał świadomość, że jest za to odpowiedzialny. Bez odpowiedniego snajpera mogą zapomnieć o trofeach i jedynie patrzeć, jak Cristiano Ronaldo, od którego niby nie mieli być uzależnieni, zdobywa je gdzie indziej.