Co jest powodem fatalnej frekwencji na Santiago Bernabeu?
Liczba kibiców pojawiających się na Santiago Bernabeu, przy okazji meczów Realu Madryt, w tym sezonie wygląda dramatycznie. Ostatnie ligowe starcie, z Rayo Vallecano, z trybun obejrzało niewiele ponad 55 tysięcy ludzi. Nasuwa się pytanie: dlaczego tak stosunkowo mało osób przychodzi oglądać drużynę, która wygrała Ligę Mistrzów trzy razy z rzędu?
Królewscy wygrali w tym roku jedynie niecałe 63% spotkań rozgrywanych na własnym stadionie. Prosta matematyka mówi nam, że w takim wypadku ok. 37% meczów kończyło się remisem lub porażką. To najgorszy wynik od 1994 roku, kiedy nie udało się wygrać niemalże 42% domowych spotkań.
Na pewno jednym z wielu powodów jest odejście Cristiano Ronaldo. Nie oszukujmy się, najlepsi zawodnicy przyciągają kibiców, turystów i tak dalej, i tak dalej. W miejsce Portugalczyka nie ściągnięto żadnego głośnego nazwiska, które mogłoby wpłynąć na wzrost zainteresowania meczami.
Wyniki odnoszone przez Królewskich w tym sezonie z pewnością nie pomagają. Nie wspominając już o porażkach czy remisach, nawet niektóre wygrane mecze powodują psychiczny i fizyczny ból, podczas oglądania. Chociażby ostatnie spotkanie z Rayo. Olbrzymia nieskuteczność i tak naprawdę drżenie do końcowego gwizdka czy 3 punkty zostaną w domu. I ten strach był uzasadniony, bo gdyby nie Courtois, z pewnością Real by tego spotkania nie wygrał.
Kibice nie kryją swojej frustracji. Podczas domowych spotkań wielokrotnie mieliśmy okazję usłyszeć buczenie i gwizdy, a to na pewno nie wpływa dobrze na zawodników. Oczywiście, piłkarze zapytani o takie sytuacje, w większości przypadków odpowiedzą, że kibic ma zawsze rację, bo co innego mają powiedzieć?
Jaka jest recepta na tak słabą frekwencję? To oczywiste, będą wyniki, będzie więcej kibiców. A może jakiś głośny, zimowy transfer? Jedyne nazwisko, jakie przychodzi mi do głowy, to Hazard. Aczkolwiek wątpię, żeby Chelsea chciała w ogóle zasiąść do negocjacji.