Na spacerze w Valencii - Levante vs Barcelona
Wszyscy bardzo dobrze pamiętamy poprzedni sezon w wykonaniu Barcelony. Mieli wtedy niesamowitą okazję do zanotowania rozgrywek bez ani jednej porażki ligowej. Byłby to wyczyn historyczny i wspominany przez długie lata, ale tylko "byłby", ponieważ na drodze stanęła im drużyna Levante, która pokonała Messiego i spółkę 5:4 na własnym stadionie. Dziś, kilka miesięcy później, doszło do ponownego spotkania, tym razem z nieco innym rezultatem.
Składy:
Levante: Oier - Pier, Postigo (70. Prcić), Cabaco - Tono, Bardhi, Campana, Rochina (69. Coke), Jason - Morales, Boateng (62. Mayoral)
Barcelona: ter Stegen - Pique, Lenglet, Vermaelen (52. Arthur) - Alba, Vidal (78. Coutinho), Busquets, Rakitić, Dembele (81. D. Suarez) - Messi, L. Suarez
Levante zaczęło to spotkanie bardzo odważnie, żywo. Dało się zauważyć, że poszli na typową wymianę ciosów, mając zapewne w pamięci swój ostatni mecz, gdzie udowodnili, że jednak da się wpakować wielkiej Barcelonie pięć bramek. Co z tego wynikło? Przez pierwsze kilkanaście minut atakowali, jednak Marc-Andre ter Stegen stał przytomnie z głową na karku i nie dawał się pokonać. Raz ratowała go nawet poprzeczka, ale ogólnie był to jeden z najlepszych graczy na boisku.
Po około 20 minutach do głosu zaczęła coraz bardziej dochodzić Barcelona. Efekt? Na 10 minut przed końcem pierwszej połowie Lionel Messi uruchomił swojego małego geniusza w głowie, przebiegł całe pole karne wszerz, ściągając na siebie trzech obrońców, którzy zostawili całkiem niepilnowanego Luisa Suareza. Pozostało tylko górą przerzucić piłkę do Urugwajczyka, który z dziecinną łatwością pokonał bramkarza i było 1:0. Ładnie.
Barcelona chciała jednak zejść na przerwę z większą zaliczką niż marne 1:0. Sprawy w swoje ręce postanowił wziąć sam Messi, który wykorzystał piękne prostopadłe podanie od Sergio Busquetsa. W biegu 1 na 1 z obrońcą oczywiście wyszedł obronną ręką i nogą, którą płasko po ziemi wpakował futbolówkę do bramki Oiera. 2:0 i gwizdek na przerwę. Po wznowieniu gry goście nie próżnowali. Po niespełna dwóch minutach Barcelona przeprowadziła jedną ze swoich flagowych akcji. Jordi Alba został puszczony lewą stroną, tam odegrał do środka, gdzie Suarez zmylił obrońców przepuszczając piłkę, do której dobiegł na luzie Messi i ze stoickim spokojem ustalił wynik na 3:0.
Można by powiedzieć, że taki rezultat podłamał gospodarzy, ale nic bardziej mylnego. Niech za moje słowa posłużą statystyki, między innymi strzałów (20) i rzutów rożnych (15) - zdecydowanie był to mecz z gatunku tych, gdzie Levante należała się chociaż jedna bramka. Gorzej, że na budzie stał dzisiaj ter Stegen, który zaliczył jeden z najlepszych meczów w sezonie. Był wszędzie, wyciągał wszystko, psychika na najwyższym poziomie. A jak psychika na najwyższym poziomie, to nie pogardziłbym jakąś kolejną bramką. I po godzinie się doczekałem. Co prawda dobre podanie i okazję do strzału dostał Arturo Vidal, jednak dał szansę Messiemu na zabranie piłeczki do domu. Wcześniej wspomniany Leoś z najbliższej odległości strzelił na pustą bramkę i cyk, 4:0.
Na miejscu Levante zapadłbym się pod ziemię, ale nie jestem Levante i bardzo dobrze. Dlaczego? Bo ich frustracja wynikiem i ich nieskutecznością osiągnęła taki poziom, że w 76. minucie po brutalnym wślizgu Ericka Cabaco na Ousmanie Dembele ten pierwszy został w trybie natychmiastowym oddelegowany do szatni. Mniej więcej w tym momencie Barcelona już raczej pieszo, ale dalej bawiła się z Levante w kotka i myszkę, zaś tempo gry zdecydowanie opadło.
Przejdę zatem do ostatniej już znaczącej akcji w tym meczu. Gerard Pique wypuścił się nieco do przodu (umówmy się, przy wyniku 4:0 można sobie na to pozwolić), gdzie dostał podanie od Luisa Suareza, Shakira zachowała jednak zimną krew i w polu karnym przed oddaniem strzału jeszcze przyjęła piłkę i ustaliła wynik spotkania na Manita:0. Gwizdek sędziego skończył mecz, a moje słowo kończy tekst. Kończę zatem, miłego wieczoru/dnia wszystkim.
Levante 0:5 FC Barcelona
Suarez 35'
Messi 43', 47', 60'
Pique 88'