Villarreal: Jak grać w pucharach, a jak nie grać w lidze
Lizboński Sporting nie miał najlepszych wspomnień z gry na hiszpańskich boiskach, dlatego jego fani raczej pesymistycznie mogli podchodzić do rewanżu na stadionie Villarrealu. Okazało się to w pełni usprawiedliwione, ponieważ w dzisiejszym meczu wyraźnie lepsi byli Hiszpanie, którzy... musieli jednak drżeć o awans do samego końca!
Składy:
- Villarreal: Fernandez - Gaspar, Funes Mori, Ruiz - Fuego - Miguelon, Trigueros, Fornals, Pedraza - Raba, Moreno
- Sporting: Salin - Ilori, Coates, Borja - Ristovski, Gudelj, Wendel, Jefferson - Diaby, Dost, Fernandes
Po wygranej w Lizbonie 1:0 Villarreal był w zdecydowanie bardziej uprzywilejowanej pozycji niż jego portugalski przeciwnik. Jasne, że patrząc w tabelę hiszpańskiej LaLiga można było powątpiewać w ich piłkarską formę, ale od samego początku meczu pokazywali swoją przewagę nad rywalami zza zachodniej granicy. Spotkanie było senne, nie działo się nic ciekawego, a Sporting grał tak, jakby miał już przyklepane jakieś 5:0 z poprzedniego starcia. A nie miał. Portugalczycy nie byli w stanie skonstruować nawet zalążka akcji, zaś Hiszpanie bez większych kłopotów utrzymywali się przy piłce, klepali i pykali na dużym luziku. Trening.
Nic się nie dzieje, nananana... a nie, czekaj, co do...
Pierwszą taką w miarę spoko sytuację miał w 9. minucie Gerard Moreno. Jego płaskie uderzenie odbił jednak Romain Salin, co nie zdemotywowało jednak napastnika gospodarzy. 26-latek pobiegł za piłką, złapał ją w narożniku i dośrodkował, co doprowadziło do celnego strzału Miguelona. W okolicach kwadransa meczu obok bramki uderzył Pablo Fornals, a swoją próbę powtórzył nieco ponad 10 minut później, popisując się tym razem ładnym dryblingiem. Nie były to jakieś mega groźne próby, jeśli już leciały w światło bramki, to dość pewnie bronił wszystko Salin, który mógł pozazdrościć opalającemu się w światłach reflektorów Andreasowi Fernandezowi, który nie robił nic.
Wydawało się, że pierwsza połowa skończy się tak, jak powinna, czyli nudnym 0:0, ale wtedy grająca do tej pory bezbłędnie i bezstresowo obrona Villarrealu popełniła błąd. Ramiro Funes Mori źle przyjął piłkę, a przejął ją kapitan Sportingu, mało widoczny Bruno Fernandes. Gwiazda lizbońskiej ekipy pomknęła na spotkanie z Fernandezem przez "z" i pewnym strzałem wyprowadziła gości na prowadzenie! To była pierwsza okazja Portugalczyków w tym meczu i od razu bramkowa! Gospodarze dostali gola na własne życzenie i po przerwie zaczynali na dobrą sprawę od zera!
Czego w futbolu robić NIE należy?
Podczas 15-minutowego czasu na szluga można było nakręcić się na solidną drugą połowę, ale Sporting dość szybko sprawił, że wszystkie te nadzieje poszły... w las. Mowa dokładnie o Jeffersonie, który po niecałych pięciu minutach zobaczył swoją drugą żółtą kartkę i wyleciał z boiska w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Lewy wahadłowy lizbońskiego klubu stracił piłkę na rzecz robiącego wślizg rywala i upadając nadepnął go na żebra. Arbiter uznał, że Brazylijczyk zrobił to celowo i wyrzucił go z boiska, a czy słusznie? Czy faktycznie 30-latek chciał zagrać tak chamsko? Po powtórkach trudno stwierdzić, ale wykluczyć tego nie można...
Villarreal utrzymał więc swoją przewagę, choć atakował nieco żwawiej. Po pierwsze, grał w przewadze, a po drugie, wynik 1:0 dla przyjezdnych dawał w tym meczu dogrywkę. Dlatego Hiszpanie średnio raz na kilka minut przeprowadzali całkiem obiecującą akcję, którą kończyli strzałem - nie były one jednak jakoś przesadnie groźne. Sporting nie był w stanie nic zdziałać, dlatego dopiero w 73. minucie Wendel oddał pierwsze (i od razu celne) uderzenie na bramkę Fernandeza, z którym bramkarz nie miał żadnych problemów. W ataku piłkarze trenera Marcela Keizera nie istnieli - ot co.
Goooooooooool!
"Żółta Łódź Podwodna" dopięła swego w 80. minucie. Santiago Cazorla zagrał na lewą stronę do Karla Toko Ekambiego, ten dograł płasko do Fornalsa, który strzałem z pierwszej piłki pokonał francuskiego golkipera SCP. Wtedy dopiero zaczęły się jaja, ponieważ lizbończycy próbowali zaatakować, co... zupełnie im nie wychodziło. Villarreal wyprowadził kilka groźnych kontrataków, z których co najmniej jeden powinni zakończyć golem. Kapitalną sytuację, po podaniu Moreno, miał Ekambi, ale trafił za lekko i wprost w Salina, który wyczuł jego przewidywalne intencje.
Sporting na dobrą sprawę tylko raz podgrzał serca hiszpańskich kibiców, a było to... w trzeciej minucie doliczonego czasu. Wtedy to Fernandes dograł do zamykającego akcję Basa Dosta, lecz Holender chybił celu, uderzając z niezbyt wygodnej piłki, z bardzo ostrego kąta. Wieżowiec miał do bramki ze 2-3 metry i powinien trafić co najmniej w jej światło, a gdyby trafił do siatki... wówczas w grze zostałby właśnie Sporting, bowiem wynik 1:2 eliminował gospodarzy! Tak się jednak nie stało i będący w strefie spadkowej LaLiga Villarreal mógł cieszyć się z zasłużonego awansu. A Portugalczycy powinni nauczyć się, że oglądanie dwóch czerwieni w dwóch spotkaniach dwumeczu nie jest najlepszym sposobem na tryumf...