Eintracht gra dalej, Inter za burtą
Nie, to się nie dzieje. To jest jakiś bardzo piękny sen, z którego nie chcę się budzić. Mój najukochańszy Eintracht na świecie upokaża piłkarskich niedowiarków jak i drużyny tych niedowiarków, na ich własnym stadionie. Nie wiem nawet co tu więcej dopisać dlatego ruszamy z koksem.
Składy
Inter Mediolan: Handanović - Soares, Skriniar, de Vrij, D'Ambrosio - Valero, Vecino - Perisić, Politano, Candreva
Eintracht Frankfurt: Trapp - Hinteregger, Hasebe, N'Dicka - Rode, da Costa, Gacinović, Willems, Kostić - Haller, Jović
To nie będzie najbardziej obiektywny tekst pod słońcem. Ci co mnie znają, wiedzą, że w moim serduszku gości obok Barcelony, również Eintracht Frankfurt. I paradoksalnie to właśnie oglądanie Orłów, daje mi najwięcej emocji i co za tym idzie frajdy. Niesie się z tym pewna historia. Miałem okazję rozmawiać z wieloletnim kibicem Eintrachtu. Powiedział mi wtedy "kibicowanie Frankfurtowi, to wieczne cierpienie" i mogę dumnie powiedzieć, że pośród tego cierpienia trafiłem akurat na jeden ze złotych okresów tego klubu. W Lidze Europy radzili sobie wyśmienicie. Jako jedyna niemiecka drużyna w europejskich pucharach zdobyła komplet punktów w grupie. Po grupie przyszedł czas na losowanie - trafił się Szachtar Donieck, gdzie miało być już po ptokach i powrót do wiecznego cierpienia. Nie bez problemów, ale wysoko udało się pokonać Ukraińców. Kolejne losowanie - jeden z gorszych z mojej perspektywy losowań - Inter Mediolan. Drużyna która bez dwóch zdań należy do topowych europejskich drużyn, czego nie można było powiedzieć o Eintrachcie, który w swojej rodzimej lidze balansuje obecnie pomiędzy kwalifikacją do Ligi Europy, a Ligą Mistrzów.
Przed samym spotkaniem powiedziałem moim kolegom z redakcji "Mam wrażenie, że Eintracht strzeli szybko bramkę" i nie myliłem się, ponieważ w tych rozgrywkach zdarzało się to wyjątkowo często. I tym razem nie minęło 5 minut a Eintracht mógł już prowadzić 2:0. Najpierw jednak piłka zatrzymała się na aluminium. Za drugim razem również, z tą różnicą, że piłka koniec końców znalazła się w siatce. Autorem bramki był nie kto inny jak Luka Jović, dla którego był to 7 gol w 10 spotkaniach. Wyjątkowej klasy wylewem mógł się pochwalić Stefan de Vrij, który dał się minąć i powalić na ziemię jak dziecko, a Joviciowi zostało tylko przelobować Handanovicia. Klasa.
W tym momencie sądziłem, że Eintracht się cofnie i zacznie liczyć na kontry. Stało się jednak coś dziwnego, ponieważ taką taktykę przyjął - w pierwszej połowie nie istniejący - Inter. A przypomnijmy, że to właśnie Włosi potrzebowali w tym momencie już dwóch bramek, by liczyć na przejście do następnej rundy. Do końca pierwszej połowy, wynik nie uległ zmianie.
W drugiej połowie zaś, działy się rzeczy bardzo dziwne. Eintracht wykazywał się nieskutecznością gargantuicznych wręcz rozmiarów. Do 70 minuty mogli prowadzić spokojnie 3:0, a do 90 nawet i 5:0. Inter w tym spotkaniu kompletnie nie istniał, poza strzałami które i tak jakoś wielkiego wrażenia nie robiły. W defensywie Orłów świetnie spisywał się kapitan Mokoto Hasebe i na nim bardzo często kończyły się próby zagrożenia bramki. Za to pod drugą bramką nad Handanoviciem czuwał chyba sam Pan Bóg, bo to jakie miał szczęście w niektórych akcjach, było lekką przesadą. W 91 minucie, dalej przy stanie 1:0, Eintracht mógł postawić kropkę nad i, ale zawodnik Eintrachtu trafił szczupakiem idealnie w bramkarza. Ale koniec końców wniosek jest bardzo prosty. Eintracht zdominował Inter na jego własnym podwórku i w pełni zasłużenie awansuje do kolejnej rundy Ligi Europy. Jako ciekawostka, Eintracht zostaje ostatnią niemiecką drużyną w europejskich pucharach. Serdusio się cieszy.
Inter Mediolan 0:1 Eintracht Frankfurt
0:1 5' Jović