Wilki lepsze od Smoków

Meczem wieczora bez cienia wątpliwości było to rozgrywane na Old Trafford, ale na podobne emocje liczyli wszyscy Ci, którzy zgromadzili się na Stadio Olimpico w Rzymie. Przy okazji zapowiedzi dzisiejszych spotkań Adrian Kozioł słusznie zwrócił uwagę na fakt, że na podobnym etapie rozgrywek w zeszłym roku, "Giallorossi" byliby wyraźnym faworytem tego dwumeczu. Po dwunastu miesiącach wiele może się zmienić. Na przestrzeni ostatnich dziewięćdziesięciu minut spotkania rozegranego na Półwyspie Apenińskim czuję się, jakbym przeniósł się do równoległego wszechświata otoczony wszędobylską nudą, ale ostatecznie to Roma wykonała pierwszy krok w kierunku kolejnej rundy Ligi Mistrzów i wygrała dzisiejsze spotkanie 2:1. 

AS Roma: A. Mirante - A. Florenzi, F. Fazio, K. Manolas, A. Kolarov - D. De Rossi, Lo. Pellegrini (83' S. N'Zonzi), B. Crystante - N. Zaniolo (87' D. Santon), E. Dzeko, S. El Shaarawy (90' J. Kluivert)

FC Porto: I. Casillas - E. Militao, Felipe, Pepe, A. Telles - Otavio (84' Hernani), D. Pereira, H. Herrera - Fernando (76' Andre Pereira), T. Soares, Y. Brahimi (68' Adrian)

Słowem wstępu trzeba podkreślić dwie rzeczy - bardzo dobrze jest ponownie usłyszeć hymn Ligi Mistrzów po tak długiej przerwie, bo brakowało tego, że hej... Trzeba również pochwalić władze europejskiej federacji piłkarskiej za zarządzenie minuty ciszy przed rozpoczęciem meczów ku czci pamięci tragicznie zmarłego Emiliano Sali.

W pierwszych minutach "Giallorossi" rzucili się Portugalczykom do gardeł. Sprawiali wrażenie ciągle naładowanych niedawnym blamażem w Pucharze Włoch. Od kompromitacji z Fiorentiną mija dwa tygodnie, ale w postawie rzymian było widać wściekłość i chęć do zażartej walki. Roma chciała również wziąć srogi rewanż na drużynie Porto, z którą wyraźnie przegrali dwumecz sprzed dwóch lat. Dzisiaj było to o tyle utrudnione, że kontuzje wykluczyły m.in.: Cengiza Undera, Patricka Schicka oraz Diego Perottiego. Jakby problemów było mało, mecz z poziomu ławki rezerwowych obserwował Robin Olsen - podstawowy bramkarz gospodarzy skarżył się na drobny uraz i Eusebio Di Francesco nie podjął ryzyka.

W dalszym fragmencie pierwszej połowy czułem się jak postać z filmu "Chłopaki nie płaczą" grana przez Michała Milowicza. Jeśli jej nie pamiętacie, to zaraz Wam opiszę. To będzie dużo ciekawsze od przebiegu meczu. Bolec zaprosił Freda i Gruchę do swojego lokalu, gdzie oczekiwali przybycia Szefa. Dla zabicia czasu puścił im film pod tytułem "Śmierć w Wenecji" i w właśnie w tej scenie pada kultowa kwestia: "Spokojnie, zaraz się rozkręci". Liczyłem na to samo w kontekście spotkania w Rzymie, ale zapamiętam wyłącznie strzał Edina Dzeko, które zatrzymało się na słupku. Czuję się jakby ktoś postanowił wydłużyć poniedziałek i na dobicie odtworzył typowy mecz naszej ligi.

W drugiej połowie plan podopiecznych Sergio Conceicao niezmiennie zakładał zachowanie czystego konta, ale wszystko legło w gruzach za sprawą Nicolo Zaniolo, zdobywcy dwóch bramek. Reprezentant włoskiej młodzieżówki powoli wyrasta na wyrzut sumienia Interu, którzy bez żalu pożegnali nastolatka, a w jego miejsce zatrudnili Radję Nainggolana. Bramka dająca prowadzenie dla Romy to w głównej mierze zasługa Edina Dzeko, który wziął na siebie uwagę defensywy i zrobił trochę przestrzeni piłkarzowi grającemu dzisiaj na skrzydle. Były napastnik Manchesteru City odegrał również główną rolę przy bramce podwyższającej prowadzenie, ale w tej konkretnej sytuacji miał zupełnie odmienne intencje. Reprezentant Bośni przepchnął jednego ze stoperów i zdecydował się na uderzenie z ponad 20 metrów. Futbolówka odbiła się od słupka, wróciła w pole gry i najprzytomniej zachował się Zaniolo, który spokojnie umieścił piłkę w siatce. 

Porto nadal może wierzyć w odwrócenie losów tego dwumeczu dzięki honorowej bramce, która padła w wyniku dziwnego zachowania pod polem karnym gospodarzy. Francisco Soares uderzył takiego farfocla, który zszokował wszystkich piłkarzy obu zespołów. Piłka leciała bardzo długo i szczęśliwie wylądowała  pod nogami Adriana Lopeza. Hiszpan uderzył z pierwszej piłki i tym trafieniem poprawił chociaż o odrobinę humory kibiców "Smoków".

Po pierwszej połowie wydawało się, że czeka nas pojedynek bezzębnych drapieżników, ale wystarczyło naostrzyć kły w przerwie i spotkanie nabrało rumieńców, które są niezwykle istotne przed nadchodzącym rewanżem.

Autor

Mikołaj Krzywkowski

Krzywy94