.jpg)
Liverpool z Bayernem zszokowali kibiców - bez goli na Anfield!
Mecz Liverpoolu z Bayernem Monachium miał być hitem 1/8 finału Ligi Mistrzów. "The Reds", będący na fali wznoszącej, wyszli na to spotkanie z wielkim zaangażowaniem i wolą walki. Zawodnicy Bayernu zweryfikowali jednak ich wszystkie plany i powstrzymali ofensywę gospodarzy. Mecz decydowanie zawiódł oczekiwania, jednak bezbramkowy remis na Anfield gwarantuje wielkie emocje w Monachium.
Składy:
- Liverpool FC: Alisson Becker - Andy Robertson, Fabinho, Joel Matip, Trent Alexander-Arnold - Naby Keita (James Milner 76.), Jordan Henderson, Georginio Wijnaldum - Sadio Mane, Roberto Firmino (Divock Origi 76.), Mohamed Salah
- Bayern Monachium: Manuel Neuer - David Alaba, Mats Hummels, Niklas Suele, Joshua Kimmich - James Rodriguez (Renato Sanches 88.), Javi Martinez, Thaigo Alcantara - Serge Gnabry (Rafinha 90.), Kingsley Coman (Franck Ribery 81.), Robert Lewandowski
W spotkanie dużo lepiej weszli zawodnicy „The Reds”. Wysoko założony pressing uniemożliwiał gościom rozgrywanie piłki od własnej bramki. Przekonał się o tym chociażby Manuel Neuer, który dwukrotnie niemal stracił piłkę we własnym polu karnym. Zawodnicy Bayernu próbowali niby konstruować jakieś akcje, ale pożytku nie było z nich w zasadzie żadnego. Jednak była to tylko cisza przed burzą.
Prawdziwa gra rozpoczęła się w 12. minucie spotkania, kiedy pierwszą groźną okazję stworzyli sobie zawodnicy Liverpoolu. Genialne kilkunastometrowe podanie posłał Jordan Henderson, a mimo towarzystwa dwójki obrońców Bayernu, Mohamed Salah zdołał oddać strzał, wyłaniając się zza pleców Niklasa Suele i Joshuy Kimmicha. Odpowiedź przyszła już w następnej akcji. Na skrzydle podryblował trochę Serge Gnabry i dośrodkował w pole karne. Alissona pokonać próbował... Joel Matip, jednak Brazylijczyk nie chciał stracić gola samobójczego i klatką piersiową wybronił "strzał" swojego kolegi.
Spotkanie przypominało nieco pojedynek pięściarski. Zespoły naprzemiennie wymierzały sobie ciosy, jednak wciąż nieskuteczne. W 16. minucie kolejną okazję zmarnował Sadio Mane, Senegalczyk w doskonałej okazji zdecydował się sam kończyć akcję, a gdyby tylko chwilę poczekał i podał do wbiegającego Andrewa Robertsona, lewy obrońca miałby przed sobą jedynie bramkarza. A skoro o bramkarzach mowa, to Alisson chyba chciał dorównać formą swojemu vis-a-vis i w kolejnej akcji w banalny sposób stracił piłkę przy swojej bramce. Na jego szczęście Kingsley Coman posłał futbolówkę w boczną siatkę.
Końcowe minuty pierwszej połowy to już w zasadzie tylko akcje konstruowane przez zawodników „The Reds”: trzy okazje trzech piłkarzy i wszystkie zakończone strzałami obok słupka. Liczba sytuacji stworzonych przez gospodarzy osiągnęła wynik dwucyfrowy i aż dziwne, że żadna z nich nie zakończyła się golem. Ta wisiała w powietrzu, wszystko przekreślił jednak gwizdek sędziego kończący pierwszą część spotkania. Bayern miał ogromnego farta, że nie schodził z boiska ze straconą bramką.
Początek drugiej połowy nie różnił się zbytnio od tego z pierwszej. Wysoko grający zawodnicy Liverpoolu raz za razem przejmowali piłki na połowie Bayernu, jednak wciąż nie potrafili wykorzystać żadnej szansy. Co ważne, tym razem to goście mieli więcej do powiedzenia w początkowych minutach, jednak żaden z zespołów nie był w stanie oddać nawet celnego strzału na bramkę. Mecz stracił na intensywności i co by nie mówić, stał się bardzo nudny.
Zawodnicy Liverpoolu wyglądali, jakby na drugą połowę w ogóle nie wyszli. Pierwszy jakikolwiek strzał na bramkę Manuela Neuera oddali... w 83. minucie. Zagrożenia nie było z niego żadnego, chciałem po prostu zaznaczyć, że posłanie piłki w stronę bramki zajęło im niemal 40 minut! „The Reds” ogarnęli się dopiero w końcówce i w wreszcie wydarzyło się coś, na co kibice czekali całą drugą połowę – pierwszy celny strzał na bramkę. Sadio Mane miał szansę zaskoczyć bramkarza strzałem głową, jednak jego uderzenie zostało wybronione.
Bezbramkowy wynik w dużo lepszej sytuacji stawia Liverpool, ponieważ w Monachium wystarczy im jakikolwiek bramkowy remis. Mecz zdecydowanie zawiódł oczekiwania kibiców i pozostało nam jedynie liczyć na dużo bardziej emocjonujący rewanż na Allianz Arenie.