Oko na Polaka - Szczęsnego praca marzeń
Chciałbym mieć taką pracę jak Wojciech Szczęsny. Wychodzisz sobie wieczorem przed ludzi, stoisz, jest fajnie, patrzysz sobie na mecz, w dodatku jest prestiżowo i... tyle. Żadnej roboty nie masz. Dla Polaka mecz z Bayerem Leverkusen nie był czymś, co ten będzie wspominał długimi latami. Pozdrawiam tych, którzy musieli wystawić mu jakąś notę, skoro nie miał w tym spotkaniu żadnej interwencji...
Składy:
- Juventus: Szczęsny - Cuadrado, Bonucci, De Ligt, Sandro - Khedira (74. Bentancur), Pjanić, Matuidi - Bernardeschi (78. Ramsey), Higuain (83. Dybala), Ronaldo
- Leverkusen: Hradecky - Weiser, Tah, S. Bender, Wendell - Havertz, Baumgartlinger, Aranguiz (80. Sinkgraven), Demirbay (46. Amiri) - Volland, Alario (68. Paulinho)
Pierwszą połowę można właściwie streścić do dwóch kwestii. Pierwszą był oczywiście gol Juventusu, który padł po fantastycznej interwencji przyszłości środka obrony reprezentacji Niemiec. Juan Cuadrado rzucił długą piłę, a cudowny Jonathan Tah zamiast zrobić... cokolwiek logicznego, zagrał w całkiem trudny do zrealizowania i kompletnie idiotyczny sposób. Chciał przeciąć podanie, które przeleciałoby go (a zrobił to kto inny), ale nie pykło mu i w jakiś dziwny sposób główkował... do tyłu? Gdy to zrobił, pogubił się, nie wiedział, gdzie jest, kim jest, jak się nazywa, na kogo głosować w wyborach, jak wysoka będzie wkrótce inflacja w Polsce, a w tej samej chwili Gonzalo Higuain przejął już futbolówkę i umieścił ją w siatce.
Druga kwestia to przewaga Bayeru, który próbował znaleźć sposób na przyczajony Juventus. I jednym, i drugim taki sposób gry pasował, bo Leverkusen trenera Petera Bosza to ofensywna maszynka, ale jednak "Stara Dama" to światowa czołówka organizacji i gry defensywnej, więc Niemcom najzwyczajniej w świecie brakowało jakości. Dwa strzały, oba niecelne - to za mało. Juve miało zresztą do przerwy trzy, niewiele lepiej, lecz im to nie przeszkadzało.
W drugiej połowi Szczęsny nadal nie miał żadnej roboty, ale chociaż jego koledzy w ataku nieco bardziej się zaktywizowali. Ale tylko nieco. Coś tam w końcu pokazał Cristiano Ronaldo, do tej pory niewidoczny, ale przegrał pojedynek z Lukasem Hradeckym. W 62. minucie Fin jednak uległ, kiedy po dograniu z lewej strony Higuaina pokonał go Federico Bernardeschi. Wynik był już ustalony, choć mogło być 3:0, kiedy Hradecky przyjął sobie piłkę... do własnej bramki i zgarnął ją tuż przed linią bramkową. Został jeszcze spressowany przez dwóch rywali, ale gdzieś ją wybił. Szczęsny w tamtym momencie rozwiązywał sudoku.
Nic się ciekawego nie działo. Juventus powinien dla świętego spokoju klepnąć tą trzecią, co w końcu w 88. minucie zrobił Ronaldo - rezerwowy Paulo Dybala zagrał między nogami Svena Bendera, Portugalczyk wpadł w pole karne i między nogami Hradecky'ego dołożył kolejną cegiełkę do swojego pomnika. Reasumując, Szczęsny nudził się przeokropnie, choć raz, koło 80. minuty jakoś, wyszedł nie za pewnie do Paulinho (nie ten z Barcy), który nieskutecznie próbował go lobować. No historii to spotkanie nie miało. Nie dziękujcie, że mogliście w tym czasie oglądać Tottenham z Bayernem, a wydarzenia z Turynu zrelacjonowałem Wam ja.