City przyfarciło
Oj, namęczył się Manchester City w Hoffenheim, choć wszystkie argumenty na niebie i ziemi przemawiały za angielskim gigantem. Kasa, piłkarze i nawet trener, chociaż... Julian Nagelsmann, prowadzący Niemców, udowodnił, że jest godnym przeciwnikiem dla Pepa Guardioli. Ma chłop potencjał na osiągnięcie czegoś wielkiego, lecz dzisiaj przegrał 1:2 po fartownym golu "Obywateli" w końcówce.
Wszystko zaczęło się bardzo dynamicznie, bo już w 44. sekundzie meczu gospodarze prowadzili! Po ładnej, kombinacyjnej akcji i świetnym podaniu prostopadłym Kerema Demirbaya - oraz nieogarnięciu sytuacji przez Nicolasa Otamendiego i Aymerica Laportego - bramkę zdobył Ishak Belfodil. Hoffenheim wyszło na to spotkanie odważnie i przede wszystkim inteligentnie, czego akurat można się było po nich spodziewać. Nie od dziś wiadomo, że Nagelsmann to wybitny taktyk, łeb ma nie od parady i choć jego wyjściowa jedenastka była wyceniana na niewiele więcej niż sam jeden Riyad Mahrez (nota bene rezerwowy), to postawiła się ekipie z Manchesteru i przysporzyła jej sporo problemów. Aczkolwiek w 8. minucie, przy nie najlepszym ustawieniu Joshuy Breneta i kapitalnym podaniu Davida Silvy, futbolówkę otrzymał Leroy Sane, podał do Serio Aguero, a ten poradził sobie oblężony przez obrońców i wpakował piłkę do bramki.
Analizując wiele statystyk z tego meczu, dojdziecie zapewne do wniosku, że Manchester miażdżył Hoffenheim. Częściowo jest to prawdą, bo TSG skupiało się prawie tylko na defensywie. Sęk w tym, że City wcale nie wjeżdżało w pole karne Niemców jak kombajn w zboże, tylko głównie po prostu sobie podawało. Jak już wspomniałem, Nagelsmann wie, jak ustawić drużynę i po raz kolejny to udowodnił, bo Hoffenheim prezentowało się w obronie fantastycznie. W każdym sektorze boiska sprawiali wrażenie, jakby było ich więcej, a Anglicy nie byli w stanie nic z tym zrobić. Żeby było śmieszniej, gospodarze nie mogli skorzystać w tym spotkaniu z... pięciu środkowych obrońców! Justin Hoogma, będący dzisiaj w połowie stoperem, w połowie defensywnym pomocnikiem (autorski pomysł Julka) grał dopiero swój piąty mecz w niebieskiej koszulce, mimo że jest w Sinsheim od ponad roku. Cała trójka środkowych obrońców, będąca w hierarchii niżej niż ci, których nie było, miała: 23, 21 i 20 lat! Jednak kilka dogodnych sytuacji przyjezdni sobie oczywiście stworzyli: raz swoją szybkość wykorzystał Raheem Sterling, lecz przegrał pojedynek z Oliverem Baumannem, a potem trzy groźne strzały oddał Serio Aguero - dwa razy przestrzelił, raz kapitalną paradą popisał się Baumann. Tyle.
Druga połowa była nieco bardziej spokojna, ale obraz nijak się nie zmienił. Nadal pełną kontrolę nad meczem mieli zawodnicy Manchesteru City, ale Hoffenheim nadal skutecznie broniło. Doszło jednak do poważnej sędziowskiej kontrowersji, a właściwie trzeba powiedzieć wprost - błędu, który miał prawo wkurzyć fanów angielskiej ekipy. W 73. minucie do prostopadłej piłki ruszył Sane, dziabnął ją obok Baumanna, a ten wpieprzył się w jego nogi, przewracając rodaka. Karny? Lol, nope. Arbiter nakazał rozpocząć grę od bramki, chociaż faul bramkarza był ewidentny! Jednak co się odwlecze, to nie uciecze, a gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. W tym przypadku babą okazał się Stefan Posch, środkowy obrońca Hoffenheim, który w 87. minucie zachował się w swojej szesnastce jak junior, źle przyjął piłkę, przez co stracił ją na rzecz Davida Silvy. Efekt? 2:1 dla City i przegrane spotkanie.
Naprawdę szkoda Hoffenheim, bo w nowoczesny sposób pokazali światu, jak powinno się rozpracowywać przeciwnika i realizować założenia taktyczne, mimo bycia przegranym w każdym wręcz aspekcie. O wyniku zadecydowały detale, pomyłka, fart Manchesteru, który na ten jeden błąd czekał właściwie cały mecz. Anglicy wygrali oczywiście zasłużenie, gołym okiem było widać, kto ma więcej jakości na boisku, ale 2:1 to sprawiedliwe maksimum, bo TSG wykonało świetną robotę. To był naprawdę kawał dobrego futbolu defensywnego, który oglądało się przyjemnie! Ba, Hoffenheim to nie jest drużyna niepotrafiąca grać w piłkę, co w kilku sytuacjach jej zawodnicy pokazali, klepiąc bezczelnie piłkę, jakby byli co najmniej Barceloną. Robili, co mogli, ale niestety nie pykło, a ich rywale byli cierpliwi. Szkoda, bo byłyby niezłe jaja w tamtej grupie.
Taka ciekawostka co do Nagelsmanna... Na ten mecz wyszedł z trzema nominalnymi napastnikami - Belfodilem, Joelintonem i Szalaiem. W środku pola miał jako tako dwóch środkowych pomocników - defensywnego i ofensywnego. W 82. minucie, gdy było jeszcze 1:1, zdjął tego defensywnego i wprowadził... kolejnego ofensywnego pomocnika. Mimo tego w środku pola Hoffenheim nie było żadnych dziur, co tylko pokazuje, jaką rewelacyjną robotę wykonuje z drużyną 31-letni szkoleniowiec!
Hoffenheim: Baumann - Brenet, Akpoguma, Posch, Kaderabek - Hoogma - Demirbay (89. Hack), Grillitsch (82. Bittencourt) - Joelinton, Szalai (54. Kramarić), Belfodil
City: Ederson - Walker, Kompany, Otamendi (64. Stones), Laporte - D. Silva, Fernandinho, Gündogan (68. B. Silva) - Sterling (75. Mahrez), Aguero, Sane