Strzelanina na górskiej kolejce
Raz w górę, raz w dół, raz w poprzek, raz po skosie. Bramki, błędy, kontrowersje, spiny, gołe baby... no dobra, gołych bab niestety nie było, ale i tak warto było odpalić mecz Hoffenheim i Olympique Lyon, bo obie drużyny zabrały nas na prawdziwy rollercoaster emocji! Hardkorowa kolejka górska ze strzelaniną i wybuchami - tak właśnie było i skończyło się 3:3!
Składy:
Hoffenheim: Baumann - Akpoguma, Vogt, Bicakcić (73. Nelson) - Kaderabek, Demirbay, Grillitsch, Schulz - Kramarić - Szalai (60. Joelinton), Belfodil (81. Zuber)
Lyon: Lopes - Tete, Marcelo, Denayer, Mendy - Ndombele, Tousart, Aouar - Traore (90. Cheikh), Depay (81. Dembele), Terrier (82. Ferri)
Już od początku było widać, że będzie grubo. No, nawet przed rozpoczęciem meczu można było pokusić się o jakieś overki u buka, bo obie drużyny słyną z tego, że z przodu lubią strzelać fajerwerkami. Podobnie jak z tyłu... Pierwsze dziesięć minut, może kwadrans, należały do przyjezdnych z Lyonu, którzy siedli na Hoffenheim jak słoń na anorektyku. Świetne sytuacje mieli m.in. Bertrand Traore czy Houssem Aouar, ale za każdym razem czegoś brakowało. Był to zdecydowanie najlepszy okres Olympique w tym spotkaniu, bo później coraz bardziej do głosu zaczęli dochodzić gospodarze.
Ich czołową postacią był wszędobylski Andrej Kramarić, wicemistrz świata, który stemplował chyba każdy atak Hoffenheim. Na nic to się jednak nie zdało, bo Niemcy na własne życzenie stracili pierwsi bramkę, kiedy nadmierna pewność siebie ponownie uderzyła do głowy kapitana i środkowego z trójki obrońców - Kevina Vogta. Dlaczego ponownie? Nie, w tym meczu nic jeszcze nie odwalił, ale jego braki w koncentracji i pomyślunku są jego wizytówką. Vogt dostał piłkę od rozpoczynającego grę bramkarza, mógł z nią zrobić wiele rzeczy, włącznie z wywaleniem jej gdziekolwiek, bo Francuzi podeszli wysoko, ale ten dziabnął ją jakoś zewnętrzniakiem, nie trafił czysto, ona poleciała nie wiadomo właściwie do kogo, a przejął ją Traore. No i bez problemu umieścił w bramce.
Hoffe szybko jednak odpowiedziało i po pięciu minutach był remis, kiedy Kramarić po akcji, którą sam rozpoczął i po błędzie obrońców, które sam wymusił, pokonał z bliska Anthony'ego Lopesa. Gospodarze rozpędzali się z każdą kolejną akcją, a Olympique przestawał istnieć. Szczególnie sito z dupy robił na prawej stronie (francuskiej lewej) Ferlandowi Mendy'emu Pavel Kaderabek, raz za raz podłączający się do ofensywnych akcji swojej drużyny. Do przerwy wynik nie uległ jednak zmianie.
Ale już w 47. minucie drugiej połowy Hoffenheim prowadziło! Kolejne błędy w obronie przyjezdnych wykorzystał Kramarić, zdobywając swoją drugą bramkę i stając się pierwszym piłkarzem w historii klubu, który ustrzelił doppelpacka w europejskich pucharach. Cóż, TSG dopiero drugi rok gra gdzieś poza krajem, więc sami rozumiecie... W każdym razie gospodarze prezentowali się lepiej, powinni prowadzić nawet 3:1, kiedy w świetnej sytuacji niecelny strzał głową oddał Kerem Demirbay, ale... no stracili prowadzenie w 59. minucie, po fatalnym błędzie bramkarza Olivera Baumanna. Tanguy Ndombele wydymał obronę przeciwników i kapitalnie wyszedł do prostopadłej piłki zagranej przez Traore, a następnie huknął jak z armaty, właściwie nabijając niemieckiego bramkarza z dość ostrego kąta. 2:2, a golkiper TSG może zapisać sobie tego gola na swoim koncie.
Już osiem minut później Lyon prowadził i do Vogta oraz Baumanna dołączył Kevin Akpoguma, który postanowił popełnić se błąd. Długa piła na Depaya, niemiecki stoper nie trafia jej głową, przez co nie dogania już Holendra i cyk - 3:2. Hoffenheim się wkurzyło. Zaczęło atakować jak szalone i stwarzało sobie dobre lub bardzo dobre sytuacje podbramkowe. W samej tylko drugiej połowie oddali 14 strzałów, z czego 6 celnych (łącznie 26 i 9), lecz na wyrównanie musieli czekać dopiero do doliczonego czasu gry, kiedy po świetnej akcji, wbiegnięciu z lewej strony Nico Schulza i zagraniu wszerz pola karnego piłkę do pustaka wpakował Joelinton. Czy był na minimalnym spalonym? Trudno stwierdzić, możliwe, ale nawet jeśli był, to można stwierdzić, że sprawiedliwości stało się za dość, bo kilka minut wcześniej Niemcy powinny otrzymać dość wyraźnego karnego. Sędzia zabramkowy zrobił jednak to, na czym zna się najlepiej, czyli nic. Mecz zakończył się wynikiem 3:3.
Powiem Wam, że kto nie oglądał tego spotkania, może żałować. Obie drużyny, a głównie Hoffenheim, zafundowały nam wspaniałe widowisko, pełne emocji, ofensywnej gry i efektownych akcji. Super, super, super! Chce się to oglądać! Niemiecka drużyna, beniaminek Ligi Mistrzów, popełnia całe mnóstwo błędów defensywnych, właściwie to przez nie ma na koncie dwa zamiast siedmiu punktów, ale to właśnie dzięki nim dzieje się w ich meczach tak wiele. Polecam podopiecznych Juliana Nagelsmanna całym sercem, bo zdecydowanie należą do grona drużyn, które warto w Europie oglądać. Tak po prostu.