Awans w bólach – Liverpool 1:0 Napoli
„The Reds” zrobili, co do nich należało – zdominowali mecz, zasłużenie go wygrywając. Gdybym napisał jednak, że nie pozostawili oni podopiecznym Carlo Ancelottiego złudzeń, dość mocno bym się pomylił. Nie obyło się też bez kontrowersji, które mogły zupełnie odmienić losy spotkania. O tym, jak Liverpool utrudnił sobie życie, dowiecie się jednak z dalszej części tekstu.
Składy:
Liverpool: Alisson; Alexander-Arnold (90’ Lovren), Matip, Van Dijk, Robertson; Wijnaldum, Henderson, Milner (85’ Fabinho); Salah, Firmino (79’ Keita), Mané.
Napoli: Ospina; Maksimović, Albiol, Koulibaly, Rui (70’ Ghoulam); Allan, Hamšík, Fabián Ruiz (62’ Zieliński); Callejón, Mertens (67’ Milik), Insigne.
Niespodziewanie to Napoli lepiej rozpoczęło mecz, szukając szansy w szybkim zaskoczeniu gospodarzy. Żeby być fair, prawie udało im się to już w 3 minucie – po pressingu piłkę na własnej połowie utracił Henderson, narażając odkrytą obronę Liverpoolu na zagrożenie ze strony Włochów. Koniec końców dobrze zachował się Robertson, przecinając podanie do wbiegającego Callejona.
W 7 minucie Anglicy powinni być już na prowadzeniu. Specjalność zakładu – szybki kontratak po nieudanym stałym fragmencie gry rywali, wyborne dośrodkowanie Robertsona w kierunku niepilnowanego Salaha, lecz ten koncertowo spaprał sytuację, niepotrzebnie próbując przyjmować piłkę. Chwile później mogło się to na Liverpoolu zemścić, ale Hamsik po podaniu Mertensa przeniósł piłkę o kilkadziesiąt centymetrów za wysoko. Pięknym za nadobne próbował odpłacić Wlochom Milner po dobrym dośrodkowaniu Alexandra-Arnolda, lecz końcowy efekt był dokładnie taki sam.
13 minuta okazała się być pechowa dla Napoli, ale nie ze względu na straconego gola, jeszcze nie, powoli. Wtedy to bowiem Mertens został powstrzymany brzydkim wślizgiem przez będącego wówczas ostatnim obrońcą Van Dijka. Co prawda Holender trafił najpierw w piłkę, lecz wcale nie zmniejszyło to impetu, z jakim zetknął się on później z nogą belgijskiego napastnika, który wyraźnie cierpiał po tym zdarzeniu. Według słoweńskiego sędziego Damira Skominy Van Dijk zasłużył tylko na żółtą kartkę, ale wiele osób ma na ten temat inne zdanie. Zresztą, sami zobaczcie.
🤭Virgil van Dijk received a yellow card for this challenge on Dries Mertens...
— Under The Floodlights (@UTF_Sport) 11 grudnia 2018
🤔 Should it have been red? #UCL #LIVNAP #LFC #Liverpool #VanDijk #Mertens #Napoli
pic.twitter.com/H0Zvj9Ifc7
Czas działał na korzyść Liverpoolu, który rozgrywał piłkę coraz bliżej bramki Napoli, często zamykając gości na własnej połowie. W 22 minucie padła pierwsza bramka – tyle że ze spalonego, gdyż Mane zupełnie olał pilnowanie ostatniego obrońcy, ustawiając się dobre dwa metry za nim. „The Reds” wciąż próbowali, lecz bezbłędny był Koulibaly… przynajmniej do czasu. Mo Salah znalazł w końcu sposób na Senegalczyka nieco po upływie pół godziny gry – po dobrym podaniu od Milnera uwolnił się od krycia Mario Ruiego, chwilę później minął Kalidou i strzałem w krótki róg pokonał Ospinę, który chyba spodziewał się raczej dośrodkowania. W każdym razie, Kolumbijczyk zdecydowanie się tu nie popisał.
Pierwsza połowa po tej bramce nie przyniosła już wielu emocji nawet pomimo trzech doliczonych minut. Jej końcówka była wręcz nieco folklorystyczna, cos jak A-klasa – Koulibaly zemścił się na Salahu następując mu na nogę, Mertens próbował uderzać z 70 metrów, Robertson po znalezieniu się na środku pomocy zwariował i nie wiedział, komu oddać piłkę… A, była jeszcze dobra kontra w 48 minucie, ale ten jeden raz nie popisał się dośrodkowaniem Alexander-Arnold.
Przejdźmy więc do drugiej części, która od początku do końca stała pod znakiem nieskuteczności. Dwoił się i troił Salah, lecz zarówno jemu, jak i jego kolegom wychodziło wszystko oprócz strzałów. Egipcjanin już w 51 minucie mógł podwyższyć prowadzenie, lecz tym razem Ospina wyciągnął wnioski i skracając kąt zamknął drogę przy krótkim słupku bramki. Swojego szczęścia strzałem z dystansu spróbował też Van Dijk, lecz efekt, choć nie był tragiczny, łatwo przewidzieć. Napoli odpowiedziało tylko strzałem Albiola po rzucie rożnym prosto w Alissona.
Carlo Ancelotti szybko zorientował się, że bez reakcji nie ma najmniejszych szans na choćby remis, stąd pomiędzy 60 a 70 minutą dokonał on wszystkich zmian. W ten sposób na boisku znaleźli się dwaj reprezentanci Polski – Piotr Zieliński i Arkadiusz Milik, którzy zastąpili odpowiednio Ruiza i Mertensa. No i faktycznie, wniosło to nieco ożywienie w poczynania Napoli, które postanowiło ten jeden ostatni raz przycisnąć i biegać, jakby nie było jutra. Bez zarzutu spisywali się jednak zarówno Van Dijk, jak i zastępujący kontuzjowanego Gomeza Matip, nie pozwalając dochodzić gościom do wielu strzałów. Raz udało się to Zielińskiemu – niestety, ale było to prawdopodobnie najgorsze uderzenie spotkania, porównywalne ze słynnym karnym Ramosa.
Festiwal nieskuteczności miał się jednak dopiero zacząć. W 74 minucie Firmino świetnym podaniem po raz kolejny uruchomił Salaha, któremu udało się nawet wyminąć Ospinę, lecz wytrącony z równowagi przez Albiola nie zdążył wykorzystać nieobecności kolumbijskiego bramkarza. Chwilę później całe boisko przebiegł Robertson, wymieniając piłkę z Egipcjaninem i wystawiając ją Mane. Wyjątkowo ospały dziś Senegalczyk strzelił jednak prosto w Ospinę. Następny w kolejce był Van Dijk – ale jego bramka i tak nie zostałaby uznana, gdyż niesłusznego spalonego odgwizdał Skomina,
Ostatnie minuty przyniosły chaotyczne próby Napoli po tym, jak Klopp zdestabilizował druzynę, nagle przypominając sobie o zmianach i zmieniając decyzje w ostatniej chwili po tym, jak zamiast Wijnalduma zszedł narzekający na skurcze Milner. Co jak co, ale Holender przydał się jeszcze na murawie – Gini zaliczył dziś fenomenalny występ, wychodziło mu praktycznie wszystko… oprócz strzałów oczywiście, co zresztą chwilę później udowodnił.
Prawdziwa huśtawka nastrojów czekała kibiców od 87 minuty. Najpierw dwustuprocentową patelnie od Salaha zmarnował nie kto inny jak Sadio Mane, potem już w doliczonym czasie piłkę meczową miał Arkadiusz Milik. Polak nie wykorzystał jednak fenomenalnego dośrodkowania Maksimovicia, choć uprzedzając śmieszków, w bramkę trafił – po prostu równie fenomenalnie zachował się w bramce Alisson. Koniec pudeł na dziś? A w życiu! Ostatnie słowo musiał mieć Mane, który wyszedł sam na sam z Ospiną i nawet nie był już ścigany przez obrońców. Nie przeszkodziło mu to jednak fatalnie spudłować. Sadio miał dziś szczęście, że więcej bramek do awansu nie było potrzeba.
Układ wyników spowodował, że ostatecznie to Liverpool mógł cieszyć się z awansu do fazy grupowej, mimo że Napoli miało tyle samo punktów i taki sam bilans bramkowy. Na korzyść Liverpoolu zadecydowały dwie strzelone bramki (9 do 7). Grupę C wygrało oczywiście PSG, zapewniając sobie zwycięstwo w niej po wygranej nad Crveną Zvezdą w stosunku czterech bramek do jednej.