Hazard to żadne ryzyko! Chelsea w półfinale Carabao Cup!
Angielska piłka jest piękna! Nawet wtedy, kiedy mowa o rozgrywkach "Carabao Cup". Dzisiejsze starcie ćwierćfinałowe między Chelsea, a Bournemouth zapowiadało się na mecz poziomu Premier League już po samych wyjściowych jedenastkach obu zespołów. "The Blues" co prawda bez Edena Hazarda czy N'Golo Kante, ale było widać, że nikt nie traktuje tego meczu jako sparingu.
Składy:
- Chelsea: Kepa - Azpilicueta, Rudiger, Christensen (81. David Luiz), Emerson - Barkley (61. Hazard), Fabregas, Kovacić - Loftus-Cheek, Giroud, Willian (55. Pedro)
- Bournemouth: Boruc - Cook, Simpson, Daniels - Ibe, Stanislas (63. Fraser), Brooks (88. Defoe), Ake, Diego Rico - Wilson, Mousset (73. King)
Patrząc na ustawienie gości można się domyślić, że ich taktyka na ten mecz to... może nie od razu autobus, ale na pewno nie garnęli się, żeby zdominować mecz. Z przebiegu faktycznie tak było. Chelsea przez większość czasu przy piłce, Willian jako główny architekt i próby sforsowania obrony Bournemouth. Ci jednak dzielnie się bronili. Ross Barkley był blisko, żeby otworzyć wynik spotkania, ale w tym miejscu należą się brawa dla Artura Boruca, który uratował swój zespół.
W Bournemouth głównym dyrygentem w pierwszych minutach był Nathan Ake. Nie miał oczywiście zbyt wielu okazji, żeby się wykazać, ale goście również mogli wyjść na prowadzenie, gdyby Callum Wilson zachował więcej spokoju przy wykańczaniu kontry. Lekcji na pewno nie powinien brać od Olivera Girouda, który chwilę później również zmarnował dobrą sytuację. Przejdźmy raz jeszcze do braw dla Boruca... W 31. minucie była świetna szansa dla Chelsea, ale nasz Polak rodak nie dał się pokonać Willianowi w sytuacji sam na sam!
Bournemouth mimo, że nie było stroną dominującą w tym meczu, to umiejętnie korzystało z posiadania piłki. Nie było tutaj żadnych bezsensownych lag i podawania na oślep. Tylko rozważne i jednocześnie dość szybkie rozgrywanie piłki. Efekt? W 36. minucie Kepa Arrizabalaga musiał wyciągnąć się jak struna, by nie pozwolić gościom objąć prowadzenia po strzale Calluma Wilsona, zza pola karnego. W samej końcówce narobili oni jeszcz trochę zamieszania, pod bramką Hiszpana, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, ale bezbramkowy remis się utrzymał. Jednak nie był to zły mecz! Mimo braku goli, tempo było naprawdę satysfakcjonujące.
Na drugą połowę obie ekipy wyszły bez zmian. Groźnie było w 50. minucie, kiedy jeden z obrońców Bournemouth przeciął podanie do Williana, ale Boruc musiał jeszcze wyjść z bramki, żeby całkowicie zlikwidować zagrożenie. Całkiem niezłe zawody rozgrywał Ruben Loftus-Cheek, który w 54. minucie przewiózł na karuzeli kilku obrońców, ale strzelił tuż obok słupka. Goście jak już się zrywali do kontry to nie było ch...a we wsi! W 57. minucie Junior Stanislas tak walczył o piłkę na połowie Chelsea, że skończyło się to dla niego żółtą kartką. Nie to, żebym propsował brutalność na boisku, ale postawa Bournemouth naprawdę mi imponowała.
Maurizio Sarri jako pierwszy zabrał się za zmiany personalne i to dość gwałtownie, bo po kwadransie drugiej połowy została mu już tylko jedna do wykorzystania. Boisko opuścili Willian i Ross Barkley, a pojawili się Pedro Rodriguez i Eden Hazard. W drugiej połowie tempo meczu zaczęło jednak nieco spadać... Starania Chelsea zaczynały budzić politowanie, a i goście niczym szczególnym nie odpowiadali. Drugi kwadrans drugiej połowy obfitował w dość niechlujne strzały, którym bliżej było do galaktyki Kurvix, niż do bramki którejkolwiek z drużyn. Ale i tak było to lepsze widowisko niż mecz Milanu, który miałem przyjemność nieprzyjemność oglądać wczoraj.
W 73. minucie na boisku pojawił się król! A konkretnie to Joshua King... Po prostu, akurat ten okres meczu był tak porywający, że aż zachciało mi się wymyślać suchary, żeby pokazać jaki ze mnie kurwa śmieszek Was nie zanudzić. Przypominała mi się wtedy piosenka "I need a hero", bo tego zaczynał potrzebować ten mecz. Wreszcie zaczęło się znowu coś dziać. W 77. minucie było groźnie pod bramką Boruca, ale ostatecznie nie miał kto skończyć akcji. Chwilę później nasz bramkarz poradził sobie ze strzałem Hazarda, zza pola karnego.
W 84. minucie Polak rodak jednak skapitulował i to w dość niefortunnych okolicznościach. Chelsea zagrała kombinacyjną akcję, Emerson podał do Hazarda, a Belg uderzył, ale jego strzał odbił się od... ręki Charliego Danielsa i po koźle wpadł do bramki. Boruc bronił dziś bardzo dobrze, ale w tej sytuacji był bezradny. Bournemouth musiało postawić na atak i dlatego na boisku pojawił się Jermaine Defoe. Trudno było się jednak spodziewać, że 36-latek będzie zbawieniem dla swojej drużyny. Bliżej było do drugiego gola dla Chelsea, ale znów popisał się Boruc, tym razem zatrzymując po raz kolejny Girouda.
Wyższość piłkarska ostatecznie wzięła górę i goście nic już nie wskórali. Nie pomógł nawet Boruc pod bramką Chelsea, choć przy rzucie wolnym w doliczonym czasie było naprawdę gorąco. A zatem w meczu padła tylko jedna bramka, ale było to naprawdę zacne widowisko. Jedynie drugi kwadrans drugiej połowy nieco przynudził, ale można to wybaczyć, w końcu "nie jest fajnie biegać za piłką przez 90 minut". Cieszy również bardzo dobry występ Boruca. Mimo dość zaawansowanego wieku nasz bramkarz trzyma wysoki poziom. On jak i cała jego drużyna zasłużyły na uznanie za walkę, ale lepszą drużyną byli "The Blues" i to oni zagrają w półfinale.
Chelsea - Bournemouth 1:0 (0:0)
Hazard 84'