Niesamowita końcówka w rywalizacji Porto vs Sporting
Dzisiaj cała Portugalia żyła finałem Pucharu Ligii. Do rywalizacji stanęło FC Porto i obrońca trofeum, Sporting Lizbona. Choć w ligowej tabeli, podopieczni Marcela Keizera tracą osiem punktów do swoich dzisiejszych rywali, to przed tym spotkaniem nie miało to żadnego znaczenia. W składach obu ekip znaleźli się gracze niezwykle doświadczeni, jak Nani, Bas Dost, czy Pepe. Mnie najbardziej cieszyło to, że od początku spotkania, oglądaliśmy na boisku aż czterech napastników. Przy tak ofensywnych ustawieniach, worek z bramkami powinien rozwiązać się bardzo szybko.
Składy:
- FC Porto: Alves- Telles, Pepe, Felipe, Militao- Brahimi, O. Torres (94' Hernani), H. Herrera, J. Corona (82' Danilo Pereira)- Pereira (64' Andrade), Marega
- Sporting Lizbona: Ribeiro- Acuna (46' Jefferson), Coates, Pinto (53' Petrovic), Ristovski- Fernandes, Wendel, Gudelj (83' Diaby), Raphinha- Dost, Nani
Od samego początku, to piłkarze Porto dłużej utrzymywali się przy piłce, jednak niewiele z tego wynikało. Wymiany podań w środkowej strefie boiska nie mogły przynieść zagrożenia pod bramką rywali. Patrząc na ustawienie obu ekip sądziłem, że co chwilę będziemy oglądać groźne strzały. Tymczasem przez pierwsze pół godziny meczu, żadna z uderzonych piłek, nie leciała nawet w światło bramki. Jedyne, co potrafili robić piłkarze na boisku, to faulować swoich rywali. Za takie zagrania żółte kartki obejrzeli Jesus Corona oraz Andre Pinto. Kiedy gracze Porto zorientowali się, że minęło 40 minut, a oni wciąż nie zdołali przebić się przez szczelną defensywę Sportingu, to zaczęli posyłać długie podania w pole karne rywali. Świetnie kryty Bas Dost, pomimo 1,96 m wzrostu, nie potrafił skierować żadnej z lecących piłek do bramki. W pierwszej części spotkania nie odnotowano nawet celnego strzału. Po przerwie gorzej być już zatem nie mogło.
Trenerzy obu ekip szans na poprawę gry szukali w zmianach. Do 64. minuty na murawie pojawiło się aż trzech nowych zawodników. Niestety obraz gry nie uległ poprawie i w dalszym ciągu oglądaliśmy jedynie nudne wymiany podań. Najwięcej w tym meczu było fauli, za które sędzia co chwilę karał zawodników żółtymi kartkami. Żadna z drużyn nie miała pomysłu, jak zagrozić bramce rywala. Indywidualne akcje poszczególnych graczy również były nieskuteczne. Kiedy wydawało się, że do 90. minuty nie wydarzy się już nic ciekawego, nagle stała się rzecz niewiarygodna. Tak, tak, padła pierwsza bramka. W 79. minucie szał wśród fanów Porto wywołał Fernando Andrade. Najpierw Hector Herrera zdecydował się na uderzenie z dystansu. Lecącą piłkę niefortunnie pod nogi rywali wybił bramkarz Sportingu, co wykorzystał napastnik Porto i skierował piłkę do pustej bramki.
Sędzia postanowił dać szansę Naniemu i spółce na odrobienie strat, doliczając sześć minut. W 92. minucie mieliśmy już 1:1. Arbiter podyktował bowiem rzut karny, a do piłki podszedł Bas Dost i pewnym strzałem pokonał Alvesa. Przez cały mecz nudziliśmy się niesamowicie, jednak końcówka zrekompensowała nam wszystkie cierpienia. Ostatecznego zwycięzcę musiały wyłonić rzuty karne, ponieważ w tych rozgrywkach, nie odbywa się dogrywka, tylko od razu przechodzi się do serii jedenastek. W niej lepsi okazali się gracze Sportingu, którzy tym samym obronili wywalczone w zeszłym roku trofeum.