Egzekucja na Wembley - echa finału Pucharu Anglii
Po zdobyciu mistrzostwa Anglii, podopieczni Pepa Guardioli chcieli sięgnąć po kolejne trofeum. Na Wembley przyszło im mierzyć się z Watfordem. Deulofeu i spółka pokazali już w tym sezonie, że potrafią grać ładną piłkę. Przed finałem Pucharu Anglii wielu skazywało ich na porażkę. Oni natomiast mieli świadomość tego, że nic nie muszą, a jedynie mogą i chcą sprawić niespodziankę.
Składy:
- Manchester City: Ederson- Zinchenko, Laporte, Kompany, Walker- David Silva (79' Stones), Gundogan (73' Sane), Bernardo Silva- Sterling, Jesus, Mahrez (55' De Bruyne)
- Watford: Gomes- Holebas, Mariappa, Cathcart, Femenia- Pereyra (66' Success), Doucoure, Capoue, Hughes (73' Cleverley)- Deeney, Deulofeu (66' Gray)
Po krótkiej ceremonii otwarcia piłkarze obu ekip ruszyli do boju. Gracze Watfordu byli przy piłce jedynie przez dwie pierwsze minuty meczu. Później to "The Citizens" doszli do głosu i zajęli się rozgrywaniem futbolówki. Jesus i spółka z każdą kolejną akcją byli coraz bliżej zdobycia gola. "Szerszenie" cierpliwie czekały na swoją okazję. Dla nich najważniejsze było zadbanie o defensywę, choć już w 6. minucie mogli wyjść na prowadzenie. Wyszli z błyskawiczną kontrą, jednak fantastycznie zachował się Ederson i nie pozwolił na zdobycie gola.
W okolicach 20. minuty w polu karnym Manchesteru upadł Pereyra, jednak sędzia nie widział w tej sytuacji faulu. Jak pokazały powtórki, faulu rzeczywiście nie było, natomiast Kompany podczas tej akcji dotknął piłki ręką. Za to już "jedenastka" się należała, ale arbiter nie skorzystał z VAR-u i graliśmy dalej.
Kiedy gracze Watfordu skupili całą swoją uwagę na uświadamianiu sędziemu, że zostali pokrzywdzeni, za grę wzięli się podopieczni Pepa Guardioli i w 26. minucie wyszli na prowadzenie. Po zamieszaniu w polu karnym, Sterling podał piłkę głową do Davida Silvy, a Hiszpan strzałem na dalszy słupek pokonał Gomesa.
Po stracie gola, "Szerszenie" nie potrafiły wyjść z własnej połowy. Zamiast ruszyć do odrabiania strat, skoncentrowali się na bronieniu dostępu do własnej bramki. Nie mieli pomysłu na rozmontowanie defensywy "The Citizens" i cofnęli się głęboko pod własne pole karne. Sterling i spółka postanowili wykorzystać słabszy okres rywali i podwyższyli prowadzenie na 2:0. Bernardo Silva posłał fantastyczne podanie do Jesusa, który uderzył z pierwszej piłki, nie dając szans na obronę bramkarzowi Watfordu.
Po bardzo dobrym początku, dwa szybkie ciosy zgasiły Deulofeu i jego kolegów. Kibice "Szerszeni" już kilka minut przed końcem pierwszej części meczu zaczęli opuszczać trybuny. Przynajmniej byli pierwsi w kolejce po piwo i hot dogi. Po przerwie nie spodziewałem się cudów. Piłkarze Wotfordu nie wyglądali na ludzi, którzy byli w stanie odwrócić losy tego pojedynku.
Po przerwie zawodnicy Pepa Guardioli spuścili trochę z tonu. Cały czas utrzymywali się przy piłce przez większość czasu, jednak nie atakowali już tak często, jak miało to miejsce w pierwszej części meczu. Spokojnie rozgrywali piłkę w ataku pozycyjnym i chcieli zadać ostateczny cios. Ta sztuka udała się w 60. minucie, a w rolę egzekutora wcielił się De Bruyne. Gracze City rozklepali defensywę rywali, Jesus podał do belgijskiego pomocnika, który położył bramkarza i wpakował piłkę do pustej bramki.
Na grę Wotfordu nie dało się zwyczajnie patrzeć. Każda próba wyprowadzenia piłki spod własnego pola karnego, kończyła się stratą i kontrą "The Citizens". Byli rozbici i marzyli o jak najszybszym udaniu się do szatni. Gracze z Manchesteru byli z kolei zabójczo skuteczni i nie zamierzali się zatrzymywać. Po dwóch asystach, bramkę na swoje konto postanowił zapisać Gabriel Jesus.
Kiedy wydawało się, że "The Citizens" oszczędzą swoich rywali i nie będą już więcej strzelać, swojego pierwszego gola w tym spotkaniu zdobył Raheem Sterling. Zaledwie pięć minut później Anglik miał już na swoim koncie dublet.
Przed tym spotkaniem wszyscy mieliśmy świadomość tego, że to Manchester City będzie przeważać, ale takiego rozwoju wydarzeń się po prostu nie spodziewałem. Całą drugą połowę gracze z Manchesteru bawili się ze swoimi rywalami. Pep Guardiola i jego podopieczni potwierdzili swoją dominację na krajowym podwórku i wysłali jasny sygnał, że w przyszłym sezonie to oni będą rozdawać karty.