Stop the beat, drop the bass Dost
Gdzie się podziały...
Tamte dziewiątki...
Gdzie ci snajperzy?
Gdzie tamten świat?
Gdzie się podziały...
Tamte wspomnienia?
Tamtych drewnianych, wyspiarskich lat?
Im bliżej każdej następnej sekundy naszego życia, która jeszcze nie upłynęła, tym bardziej zmienia się piłka nożna. Pomijając wszelkie możliwe konteksty można stwierdzić, że dzisiaj futbol jest oparty na technice, a im mniejszy i zwrotniejszy jest zawodnik, niebędący stoperem, tym lepiej. Technika, krótkie podania, dynamika, piłka przy ziemi - tak się teraz gra. W dawnych latach najpopularniejszy sport świata był dużo prostszy, laga była powszechna nie tylko w okręgówkach, ale także w najwyższych ligach piłkarskich, a wielcy, w sensie metaforycznym i dosłownym, napastnicy byli przede wszystkim killerami pola karnego.
Obecnie to, że napadzior ma strzelać bramki jest nie tyle kwestią drugorzędną, co bardziej jednym z wielu elementów ich boiskowej roboty. Nie bez powodu mówi się, że nie ma już prawie miejsca dla tych typowych dziewiątek, tj. snajperów silnych, wysokich, statycznych, ograniczonych głównie do gry w polu karnym, gdzie mają być jak ostrze gilotyny, które ścina głowę ułożoną posłusznie i nieruchomo w wyznaczonym miejscu. Dzisiaj napastnicy muszą mieć także udział w konstruowaniu akcji, a oprócz walorów typowego egzekutora dobrze by było, żeby mieli także jak najwięcej zalet przydatnych przy rozegraniu. Taki Robert Lewandowski do małych nie należy, ma 185 cm wzrostu, a jego bic jest porównywalny z udem 3/4 z nas. Mimo tego nie jest tylko czekającym wokół stoperów kołkiem, który liczy na wystawienie stopy i zdobycie łatwej bramki, bo on cały czas pracuje, a jego technika użytkowa wraz z dryblingiem już nieraz pomogły Bayernowi w rozbiciu szyków obronnych rywala. Ba, spójrzmy na takiego Suareza, którego boiskowa wszechstronność i dynamika jest jeszcze większa niż w przypadku Polaka. Benzema? Gościu jest podstawowym (iks de) napastnikiem w jednym z najlepszych klubów świata, a podczas meczów do jego zadań należy wszystko, tylko nie strzelanie goli. Chociaż jakby czasem coś trafił, to byłoby miło. W każdym razie Francuz znany jest doskonale z tego, że wypracowuje sytuacje strzeleckie kolegom, a w międzyczasie realizuje się jako reżyser filmowy - a wszystko to jako środkowy napastnik! Mały, zwrotny Aguero? Griezmann? Aubameyang? Kane? Żaden z nich nie jest już tylko i wyłącznie lisem pola karnego ani napastnikiem w klasycznym, można powiedzieć historycznym tego słowa znaczeniu. Żaden z nich nie jest Basem Dostem.
Na bank obiło Wam się o uszy nazwisko Dost, choćby dlatego, że bardzo blisko jest mu do słowa tost, a niektórzy z Was mogą to czytać będąc głodnymi. W dodatku 29-letni Holender utrzymuje się w czołowych europejskich klubach już parę lat i jest nierozerwalnie złączony z pozycją wysuniętego napastnika.
Nie, nie o takiego wysuniętego napastnika mi chodziło... Mam na myśli klasyczne rozumienie tego słowa, bo Bas Dost nie jest w stanie zagrać na żadnej innej pozycji na boisku. No, może za wyjątkiem środka obrony. Dlaczego reprezentant Holandii nie może na przykład wpadać w pole karne ze skrzydła albo rozgrywać ataku pozycyjnego jako zwrotna dziesiątka a la Philippe Coutinho? Cóż, teoretycznie może, ale jednak nie zalecałbym trenerom ustawiać go w takiej roli, bo Dost ma 196 cm wzrostu. Dużo, nie? Jak można grać z takim drewniakiem? Przecież on jest zupełnie nieprzydatny. Piłka odbija się od niego jak imigranci w pobliżu Calais od masek rozpędzonych tirów, podryblować to on przecież nie podrybluje, a zanim się obróci, to Saturn zdąży okrążyć Słońce. Nieprzydatny słabiak i relikt przeszłości, co nie? Czy nie?
Hmmm... nie.
Bas Dost odkąd ukończył 20 rok życia:
— Mariusz Moński (@M_Monski) 8 stycznia 2018
298 meczów - 172 gole (w piłce klubowej), nawet nieźle jak na "drewniaka".
Historia Basa zaczęła się 31 maja 1989 roku w Deventer, ale pewnie nikogo z Was to nie interesuje i jeśli mam być szczery to mnie też nie, ale stwierdziłem, że jakoś trzeba zacząć opis jego sylwetki, a tego typu topos zawsze jest na propsie. W każdym razie nie wiem, czy jego matka miała cesarkę, czy urodziła swojego syna normalnie, bo w sumie dość ciekawą kwestią jest to, ile taki mały Basik miał centymetrów podczas swojego wyklucia. Karierę rozpoczął w wieku 5 lat w CVV Germanicus Coevorden, czyli klubie, który jest dla tej opowieści tak istotny jak rzetelność i obiektywność podawanych informacji dla TVP i TVN. Gdy miał 12 lat przeszedł do FC Emmen i tam posmakował dorosłego futbolu oraz zdobył swoje pierwsze gole. Dost rósł, a razem z nim jego kariera, dlatego jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności 300 tysięcy ojro wybulił na niego Heracles, który dał mu okazję do gry w Eredivisie. W pierwszym sezonie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Holandii zdobył tylko 3 gole, ale już rok później, gdy jego znaczenie w zespole zwiększyło się, wpakował tych goli już 14 i zapracował na transfer do Heerenveen za 2,75 mln euro. Wówczas usłyszał o nim cały świat.
Tak naprawdę to nie usłyszał, bo pierwszy sezon w nowych barwach to tylko 13 goli jego autorstwa. Czemu tylko? Bo rozgrywki 2011/2012 przyniosły w jego wykonaniu trzydzieści, k*rwa, dwa gole!!! 32 trafienia, dzięki czemu został królem strzelców i przeniósł się za 7 mln euro do Wolfsburga. Tam mogłem go oglądać regularnie i na własne oczy widziałem cuda, które wyczyniał.
W pierwszym sezonie dla Wilków grał dość często i strzelił w lidze 8 goli, ale jakiejś rewelacyjnej konkurencji to on tam wtedy nie miał. W kolejnej kampanii nie mógł poprawić swojego rezultatu na niemieckich boiskach, dlatego że większość meczów stracił z powodu kontuzji, które zabrały mu znaczą część początku i końca sezonu - na koncie tylko 4 gole. Cóż, przynajmniej z czasem doszedł tam Kevin De Bruyne, co było bardzo istotne dla tego, co między tymi panami działo się w sezonie następnym i nie chodzi mi tutaj bynajmniej o żaden romans. Otóż był to sezon (2014/2015), w którym Wolfsburg zdobył wicemistrzostwo Niemiec i Puchar Niemiec, twardo walczył w Lidze Europy, a Holender po fatalnym początku, kiedy nie grał w ogóle, wszedł z buta mniej więcej w 14. kolejce i z pomocą ryżego ustrzelił w Bundeslidze aż 16 goli. Co lepsze 9 z nich wpakował na przestrzeni czterech kolejek, a jeśli liczbę kolejek powiększyć do siedmiu, to wyjdzie, że Dost zdobył w tamtym okresie aż 12 trafień, w tym 2 przeciwko Bayernowi Monachium, kiedy Wilki zmiotły monachijczyków z powierzchni ziemi po demolce 4:1. Gościu był masakrycznie drewniany, właściwie nadal jest, przeznaczenia i Pana Boga nie oszuka, a z nogą o długości pięciu metrów nie zatańczy breakdance'a, bo będziesz wyglądał jak wiatrak na holenderskiej łące pośród tulipanów. Ale jakie to miało wówczas znaczenie, skoro Dost przeciwko Manuelowi Neuerowi pakował takie okiena? Chciałbym, żeby mi tak schodziło...
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest nie to, że De Bruyne odszedł po sezonie za gruby hajs do Manchesteru City, gdzie wiemy, co robi obecnie, ale to, że mimo tych kilkunastu bramek i tego, że Bas Dost potrafił znaleźć się absolutnie wszędzie tam, gdzie akurat spadała piłka, cały czas po cichu kręcono na niego nosem. Wiadomo, każdy wolałby mieć w ataku drugiego Messiego, a nie świerk pospolity, który można przystroić na Święta i postawić w salonie. Holender nie nadawał się do gry kombinacyjnej, a wiele jego prób klepania przy ataku pozycyjnym wyglądało komicznie. Często irytował, był pokraczny, nie nadawał się do rozgrywania, ale przecież strzelał, więc nikt nie odważył się powiedzieć na niego złego słowa.
W kolejnym sezonie, 2015/16, było już nieco inaczej. Z Wolfsburga odszedł rudy i wtedy zaczął się w ekipie Volkswagena kryzys, który trwa właściwie do dzisiaj, chociaż po tamtych rozgrywkach, kiedy zajęli ósme miejsce, nikt nie spodziewał się aż takiego regresu. W każdym razie Dost wszedł w sezon nieźle, strzelał co drugą kolejkę, ale coraz rzadziej spędzał na boisku pełne 90 minut. De Bruyne'a nie było, gra zespołu wyglądała coraz gorzej, więc wina poniekąd była zrzucana na dwumetrowca, z którego użytek był coraz mniejszy i mniejszy. W grudniu, pod sam koniec rundy, Dost na dobre usiadł na ławce rezerwowych, ale trener wciąż pokładał w nim nadzieję, dlatego że trzy mecze z rzędu (Wilki zrobiły w nich jeden punkt) wchodził na boisko w przerwie, a potem na swoje nieszczęście doznał kontuzji, przez którą wypadł aż do kwietnia. Szybko zapomniano o tym, że Bas jeszcze rok temu upokarzał Bayern Monachium i zachwycał hejterów, a w Wolfsburgu bardzo głośno zaczęto dyskutować o nowym napastniku, mimo że reprezentant Holandii w przeciągu całej kampanii 2015/2016 zdobył 8 goli i 2 asysty w 22 meczach. No ale jednak 196 centymetrów na szpicy wielu ludziom już dzisiaj nie pasuje.
Dlatego nie zdziwił nikogo fakt, że pod koniec letniego okienka transferowego Anno Domini 2016 portugalski Sporting przyleciał do Niemiec z własną piłą mechaniczną i powiedział, że wycinają tego sęka za blisko 12 mln ojro. Wilki popatrzyły na nich spode łba i po kilkuminutowym zastanowieniu nad złożonym przemówieniem negocjacyjnym pełnym skomplikowanych i kwiecistych frazesów z ich ust padły takie oto słowa:
Spoko.
Powiem Wam szczerze, że jak zobaczyłem, że Dost idzie na Półwysep Iberyjski, to śmiechłem srogo, bo przecież widziałem doskonale, że ten drewniak może i ładował gole w Bundeslidze, ale przede wszystkim:
- Najczęściej wynikały one z tego, że ktoś w niego tą piłką trafił,
- W Portugalii piłkarze są tak techniczni, że jedną nogą karmią dziecko, a drugą smażą jajecznicę, podczas gdy Bas swoimi giczarami mógłby co najwyżej wiosłować na Titanicu.
No i się zdziwiłem, bo wtedy nastąpił cud prawie tak wielki jak Zmartwychwstanie Jezusa.
W pierwszym sezonie w zielono-białej koszulce Holender zastępował w ataku mierzącego 8 cm mniej Islama Slimaniego, który przeniósł się do Leicester City. Algierczyk w zakończonej parę tygodni wcześniej kampanii był królem Lizbony i w lidze wpakował aż 27 goli, a do pomocy miał nie byle kogo, bo razem z nim grał tam Joao Mario, który tego samego lata powędrował za 40 melonów do Interu Mediolan. Ja patrzę, przychodzi tam Bas Dost, ocieram łzy ze śmiechu, a ten skurczybyk zaj*bał w sezonie 34 gole w 31 meczach, notując przy okazji cztery hat-tricki (w tym raz walnął 4 gole)... W trwającym teraz sezonie spisuje się wcale nie gorzej, bo po 17 kolejkach ma już na koncie 16 trafień i wcale się jakoś bardzo z tymi Portugalczykami nie pieprzy, bo wszyscy tam mają świadomość tego, że 28-latek jest "delikatnie" ograniczony technicznie. Najlepiej pokazuje to statystyka WhoScored, która sprowokowała mnie to napisania tego artykułu, ponieważ we wczorajszym meczu Sporting 5:0 Martini Maritimo Dost zanotował tylko 14 kontaktów z piłką. Wykonał 6 podań, oddał 4 strzały... i k*rwa ustrzelił hat-tricka. Nie wierzę w typa, autentycznie. Jeszcze raz podrzucam więc tweeta Mariusza Mońskiego, eksperta od holenderskiej piłki, z golami zdobytymi przez Basa tosta we wszystkich rozgrywkach:
Bas Dost odkąd ukończył 20 rok życia:
— Mariusz Moński (@M_Monski) 8 stycznia 2018
298 meczów - 172 gole (w piłce klubowej), nawet nieźle jak na "drewniaka".
Może i faktycznie klasyczne dziewiątki odchodzą obecnie do lamusa, bo przez Cruijffa i Barcelonę wszyscy teraz tylko podają, tiki-takują i trójkąty ustawiają, ale Bas Dost pokazuje, że ma to wszystko tam, gdzie Putin ma całą Europę. On się nie przejmuje hejterami takimi jak ja i robi swoją robotę, którą wykonuje kapitalnie. Sztabowi Sportingu trzeba pogratulować ustawienia drużyny w taki sposób, że wykorzystanie atutów Holendra stało się możliwe w niewyobrażalnej wręcz skali, a Basowi trzeba życzyć powodzenia w dalszej karierze, bo w moich oczach zyskał piłkarski szacunek.
Sporting.
— Berk Bekgöz (@BerkBekgoz) 8 stycznia 2018
Islam Slimani (111 maç - 57 gol)
Bas Dost (69 maç - 56 gol)* pic.twitter.com/JKHOvwBT8D