PODSUMOWANIE WEEKENDU - ligi wracają, a mecz weeekendu notujemy w Polsce
Oto, co wydarzyło się w ostatnich dniach w piłce nożnej. Musicie zdawać sobie sprawę z tego, że dziś będzie ponownie sporo rzeczy do opisywania. Polska, Anglia, Włochy, Hiszpania, Niemcy, Francja... znów dzieje się w piłce wiele, bardzo wiele. Zabieramy was na flesz wydarzeń futbolowych ostatnich trzech dni.
Mecze Serie A, LaLiga oraz innych najlepszych lig pełnoletni widzowie mogą oglądać i obstawiać na stronie sponsora portalu, Betclic.pl. SPRAWDŹ TUTAJ!
MATERIAŁY PROMOCYJNE PARTNERA | W grach hazardowych mogą uczestniczyć wyłącznie osoby, które ukończyły 18 lat. Udział w nielegalnych grach hazardowych jest przestępstwem. | Hazard może uzależniać. BEM to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych grozi konsekwencjami prawnymi.
Piątek upłynął nam pod znakiem wielkiego powrotu francuskiej piłki nożnej do polskiej telewizji.
Wcześniej jednak śledzić mogliśmy chociażby rywalizację Lechii ze Śląskiem, a także Widzewa z Bruk-Bet Termaliką. Mecze te zakończyły się odpowiednio zwycięstwami panów znad morza, a także drużyny z gminy Żabno. Możemy się znowu nabijać, choć raczej nie powinniśmy. Termalica znów obrała kurs na Ekstraklasę, a Adam Radwański, którego odrzucił Widzew, stał się czołową postacią "Słoni", które są dziś tam, gdzie chciałby RTS być.
Daniem głównym tego wieczoru było jednak to, które nazwiemy pełnokrwistym. Konkretnie chodzi nam o spotkanie Monaco przeciwko PSG. Momentami czuliśmy się naprawdę, jakby ktoś nas cofnął o trzy lata. To była wycieczka do czasów wielkiego Monaco Leo Jardima, które detronizowało PSG Unaia Emery'ego. Co prawda, teraz Niko Kovac raczej nie ma na sobie presji zdobycia tytułu mistrzowskiego, ale jeśli grasz na nosie paryżanom, to już pewna część piłkarskiej braci zacznie cię uwielbiać.
37’: Monaco 0-2 PSG
— B/R Football (@brfootball) November 20, 2020
FT: Monaco 3-2 PSG
😬 pic.twitter.com/DyuEQ427YK
Co przyszykowała nam z kolei sobota?
Oto wróciła z kilkoma meczami Premier League. Chelsea i United wygrały swoje mecze, choć raczej "The Blues" mogą się cieszyć z lepszego stylu aniżeli "Czerwone Diabły". Ważniejsze jest jednak to, że Tottenham w sposób do bólu pragmatyczny pokonał Manchester City. Po raz kolejny potwierdzenie faktu znaleźliśmy. Okazuje się, że Pep Guardiola upodobał sobie mecze, w których tworzy sytuacje, ale kiedy nie trzeba, to przekombinuje. Strzałów miało City w statystykach wręcz od groma. Dość też powiedzieć, że Tottenham odgryzł się jednym strzałem w pierwszej połowie. Po nim padł gol na 1:0. A drugi gol? Toż to Lo Celso, który wszedł na boisko 35 sekund wcześniej. Senegal kontra Polska? Niektóre rzeczy się zgadzają.
Giovani Lo Celso scored 35 seconds after coming on as sub, his 1st @premierleague goal with his 27th attempt#TOTMCI pic.twitter.com/DN2UB1XoX4
— Sky Sports Statto (@SkySportsStatto) November 21, 2020
Wpisał nam się na listę śmiechu człowiek, którego chcemy otoczyć dziś opieką. A dlaczego tak troskliwie piszemy? Bo wiemy, że trzeba takie błędy wyrzucić z głowy. Nikt nie lubi rozpamiętywać porażek. Lukas Hradecky z Bayeru Leverkusen zaliczył "klopsa kolejki" i naprawdę to po prostu trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć skalę pomyłki. Gdyby jednak obejrzał Marcina Najmana w walce z Donem Kasjo, być może pocieszyłoby go to, co by zobaczył. Stwierdziłby: "Można było zrobić gorszą rzecz. Znacznie gorszą".
Lukas Hradecky... Ależ fatalny błąd! 😲
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) November 21, 2020
Zobaczcie samobójcze trafienie bramkarza Bayeru 04 Leverkusen. 🙈#BundesTAK 🇩🇪 pic.twitter.com/HcDCpEq2E7
Bayern zremisował swój mecz ligowy, natomiast popis dała nam Borussia Dortmund. Oni nie zważali na to, że Hertha jako pierwsza wyszła na prowadzenie w starciu z nimi. Wystarczyło, że za robotę zabrał się Erling Braut Haaland, a w siatce piłka wylądowała aż czterokrotnie. W sumie zakończyło się na wygranej 5:2, a "Die Schwarzgelben" mieli wręcz porażającą statystykę, jeśli chodzi o stosunek strzałów celnych do strzelonych goli. Oddali 8 celnych uderzeń, zdobyli 5 bramek. Łatwo można policzyć, że jest 62,5% całości. Das ist viel, sehr geehrte Damen und Herren.
The Goalden Boy 🥅⚽️ pic.twitter.com/XgIiDyKcC2
— Borussia Dortmund (@BlackYellow) November 22, 2020
A do tego wszystkiego doczekaliśmy się debiutu 16-latka, Youssoufa Moukoko z rocznika 2004. Już w piątek wiedzieliśmy, że ówczesny jubilat ma szansę wejść na boisko podczas meczu na Olympiastadion:
Youssoufa Moukoko kończy dziś 16 lat, a to oznacza, że w najbliższej kolejce może zadebiutować w Bundeslidze!
— Transfery Piłkarskie (@Transfery_) November 20, 2020
Do tej pory najmłodszym debiutantem w historii Bundesligi jest Nuri Şahin, który 6 sierpnia 2005 roku wszedł na boisko w wieku 16 lat i 334 dni.
NO TO CZEKAMY NA REKORD pic.twitter.com/3m76UQVAWo
Spotkanie Juventus - Cagliari pokazało nam z kolei, że Cristiano Ronaldo i tak będzie dźwigał na plecach Juventus, kiedy zajdzie taka potrzeba. Piłkarze Andrei Pirlo na pewno poszli z pomocą Portugalczykowi, bowiem w końcu gra wygląda okazale. "Bianconeri" dominowali, a rywal praktycznie cały czas tylko bronił. Nie było żadnego rozczarowującego remisu. W sobotę zgadzała się forma każdego piłkarza, a nawet Federico Bernardeschiemu można było wybaczyć, że nie trafił tym razem do siatki, a próbował kilkukrotnie. Lepsze to niż ciągła gra na alibi.
Real Madryt znowu nie zanotował zwycięstwa ligowego, a w dodatku jego lokalny rywal, Atletico pokonał Barcelonę. A jeszcze dodajmy, że lider, Real Sociedad pokonał także Cadiz. Dla obsady w czubie tabeli jest to aż nazbyt istotna sprawa, bo "Blaugrana" traci dystans, RSSS i Atletico nadal śrubują serię bez straty punktów, a mistrz z tymczasowego Estadio Alfredo di Stefano nadal zawodzi. Natomiast Sevilla zafundowała sobie rollercoaster. Przechodziła w swoim meczu przez wszystkie możliwe fazy, czyli wynik 1:0, 1:2, a skończyła na rezultacie 4:2, trafiając dwukrotnie w ostatnich fragmentach spotkania.
Warta Poznań wyjaśniła z kolei Ekstraklasę w bardzo zabawny sposób. Oczywiście, wiemy, że posiadanie 16 zawodników w kadrze meczowej nie jest niczym wygodnym. Problemy zdrowotne będą najbardziej ogólnym powodem zdziesiątkowania Warty. A i tak drużyna Piotra Tworka poradziła sobie z Wisłą Kraków. W Wiśle upływa coraz więcej wody, a trenerem nadal jest Artur Skowronek, którego notowania nie należą do najlepszych.
Niedziela przyniosła nam dwa spotkania, które były pełne goli. Co ciekawe, wcale nie musiały one wydarzyć się w Niemczech. Oba odbyły się w Polsce. Mowa o meczu ŁKS-u z Puszczą Niepołomice, a także starciu Lecha z Rakowem Częstochowa. Osiem goli padło na stadionie przy al. Unii, zaś przy Bułgarskiej - sześć. Pościgi, strzelaniny, wojny gangów, wybuchy to zestaw, który znajdziemy w dobrym filmie sensacyjnym. A teraz okazuje się, że także w naszej piłce klubowej również doszukacie się podobnych emocji.
Nie zmienia się tylko jedno. Liderem Ekstraklasy znów została Legia Warszawa.
📰 Niedzielne popołudnie w Łodzi przyniosło więcej emocji niż wszyscy się tego spodziewali i w sumie aż 8 goli. ŁKS podzielił się punktami z @PuszczaMKS. #ŁKSPUN https://t.co/twgZlL58Tg
— Łódzki Klub Sportowy (@LKS_Lodz) November 22, 2020
Liverpool mierzył z kolei z Leicester City. "The Reds" chcieli w kolejnym ligowym meczu zbliżyć się do bezpośrednich rywali w walce o tytuł mistrzowski. Udało im się to. Tottenham i drużyna Kloppa mają w tej chwili tyle samo punktów (20). Obie te drużyny przewodzą stawce, obie wygrały swoje mecze. Liverpool uczynił to w sposób bardzo przekonujący. 24 strzały oddał na bramkę "Lisów", 13 z nich było celnych, 2 zakończyły się trafieniami do siatki. Przy czym zaznaczmy, że wynik 3:0 wziął się z tego, że przed trafieniami Joty oraz Firmino do własnej bramki trafił Evans.
A na koniec musimy wam zostawić oczywiście spotkanie Napoli - Milan. Doprawdy wiemy, jaki wpływ na "Rossoneri" ma Zlatan Ibrahimović. Ponownie udowodnił on to w niedzielę, jego gole pozwoliły zdobyć gościom z Mediolanu odpowiedni dystans. Napoli całej straty nie było w stanie odrobić. Można wręcz odnieść wrażenie, że kibice czerwono-czarnych nie umieją się odnaleźć w normalności tej sytuacji. Od pełnej dekady Milan nie był mistrzem Włoch. Po raz ostatni sięgał po scudetto w roku 2011. Był ostatnim mistrzem przed dominacją Juventusu, której końca wyczekują wszyscy poza mieszkańcami Piemontu.
Zlatan i jego żołnierze rzeczywiście obrali kurs na mistrzostwo. Za nimi z dwupunktową stratą czai się Sassuolo, trzy punkty traci Roma, a cztery oczka straty ma Juventus. Sezony pandemiczne mogą nam naprawdę wiele rzeczy wywrócić do góry nogami.