Będzie co jeszcze z Jacksona Martineza?
Jakieś cztery lata temu mówiła o nim niemalże cała Europa. Był bowiem niesamowicie skutecznym napastnikiem, strzelał po trzydzieści goli w sezonie. Był kolejnym dowodem na to, że skauting Porto stoi na najwyższym poziomie. Choć nie był najtańszym z nabytków Smoków, bo kosztował dziewięć milionów euro, to i tak dał na sobie zarobić swoim ówczesnym pracodawcom. Sprzedano go do Atletico za trzydzieści siedem baniek i wydawało się, że jego kolejny transfer, za jeszcze większe pieniądze, będzie tylko kwestią czasu. Owszem, tak właśnie było, z tym że Martinez wybrał wtedy Chiny. Ta decyzja okazała się być jedną z najgorszych w jego życiu, ponieważ doprowadziła do piłkarskiego upadku naprawdę dobrego zawodnika. Kolumbijczyk w ostatnich dna sięgnął jeszcze głębszego dna. Czy będzie co jeszcze z tego Martineza?
Co sprokurowało mnie do napisania tekstu o zawodniku, który od dawna wydaje się być zapomniany? Nie, nie była to karta z kalendarza, ani post na Instagramie z serii Throwback Thursday. Media obiegła bowiem wiadomość mówiąca, że Guangzhou Evergrande rozwiązało kontrakt z rzeczonym napastnikiem. Tym samym zakończyła się przygoda, która trudno nazwać mianem ekscytującej. Kolumbijczyk podczas swojej dwuletniej bytności w Chinach rozegrał ledwie szesnaście spotkań, które okrasił oszałamiającą liczbą czterech bramek. W 2017 roku na boisko nawet nie wyszedł.
Jego nieobecność na murawie można byłoby oczywiście zwalać na kontuzję, która go dopadła, gdyby nie fakt, że był to po prostu uraz kostki. Przy obecnych możliwościach, takie dolegliwości leczone są od dwóch do czterech tygodni i niemalże wszyscy piłkarze, którzy się z nimi męczyli wracają na boisko w pełni sił i dobrej dyspozycji. To nie jest zerwanie więzadeł krzyżowych w kolanie, które nie raz przekreśliło zdolnym zawodnikom karierę.
Powodu jego nieobecności na boisku należy więc doszukiwać się w dyspozycji Kolumbijczyka lub jego podejściu. Oczywiście najprawdopodobniejszym powodem wydaje się być skupienie na pieniądzach. Martinez zarabiał bowiem niebagatelne 230 tysięcy euro tygodniowo, więcej niż oferowałby mu jakikolwiek klub w Europie. Wpadł więc w finansową pułapkę tak głęboko, że ani myślał grać i trenować na sto procent. Pożałował jednak swojego leserstwa i musi pożegnać się z pokaźną tygodniówką.
Czy to go jednak czegoś nauczyło? Nie sądzę. Nie łudzę się też, że skruszony Martinez przyjedzie do Europy, by grać na wyższym poziomie, ale za mniejsze pieniądze, tylko po to, by wrócić do formy i pojechać na Mundial. O Rosji prawdopodobnie nawet nie myśli, a skupia się na tym, by zarobiony hajs dobrze ulokować i znaleźć inny klub, który może nie pozwoli mu na zarobienie takich sum, ale nie zmusi do grania na sto, ani nawet na osiemdziesiąt procent. O Jacksonie Martinezie jako klasowym piłkarzu i klinicznym snajperze możemy więc już śmiało zapomnieć i dać mu trwonić pieniądze, które zarobił absolutnie nic nie robiąc.
Tak spadła jego wartość na transfermarkt.pl