"Koguty" demolują Everton na Goodison Park
Ostatnie spotkanie Premier League przed Wigilią zapowiadało się bardzo przyzwoicie. Mający ostatnio lekką zadyszkę, ale również spory potencjał kadrowy Everton podejmował Tottenham, czyli 3. drużynę ligi. Jednak w najśmielszych snach nie mógłbym przypuszczać, że będzie mi dane oglądnąć naprawdę genialne meczycho okraszone ośmioma bramkami. Niestety, spotkanie było bardzo jednostronne, ale jak mawia klasyk - nie można mieć wszystkiego.
Składy:
Everton: Pickford -Coleman, Keane, Zouma, Digne - Gomes (53' Schneiderlin), Davis - Walcott, Sigurdsson (83' Tosun), Richarlison (75' Bernard) - Calvert-Lewin
Tottenham: Lloris - Trippier, Alderweireld, Sanchez, Davies - Winks, Sissoko (83' Lucas) - Eriksen, Alli (46' Lamela), Son (79' Skipp) - Kane
Mecz od początku toczony był w bardzo szybkim tempie. Między 10. a 15. minutą obie drużyny stworzyły łącznie 4 sytuacje do strzelenia bramki. Najlepszą miał Harry Kane, który po kapitalnym prostopadłym podaniu od Kierana Trippiera znalazł się oko w oko z Jordanem Pickfordem, jednak akcja spaliła na panewce, bo 25-latek bardzo nieudanie próbował przelobować swojego reprezentacyjnego kolegę.W 16. minucie sędzia powinien podyktować rzut karny dla Tottenhamu, bo Zouma wyciął Kane'a, jednak nie zostało to zauważone przez arbitra, a ponieważ w Anglii wciąż nie ma VAR-u (ehhh...), to gra była kontynuowana.
Tottenham miał więcej z gry, ale to Everton objął prowadzenie. Brzmi jak typowy scenariusz meczu Ekstraklasy, prawda? Calvert-Lewin zrobił przewagę na skrzydle, płasko zagrał na 5. metr przed bramką, gdzie Theo Walcott na wślizgu wpakował piłkę do bramki. Naprawdę bardzo ładna akcja "The Toffees". Jednak nie minęło 7 minut i mieliśmy już remis - górną piłkę w kierunku Sona posłał Kane, ale było to zagranie bardzo niedokładne. Jednak nic straconego, ponieważ Pickford z Zoumą stwierdzili, że zrobią "Kogutom" prezent pod choinkę i zamiast wybić piłkę, to zderzyli się ze sobą. Na domiar złego futbolówka wylądowała pod nogami Sona, któremu pozostało tylko skierować ją do pustej bramki. Warto zaznaczyć, że to drugi wielbłąd Pickforda w ostatnim czasie - pierwszym był oczywiście flop w Derbach Merseyside.
Tottenham poczuł krew i jeszcze przed przerwą zdobył 2 bramki. Najpierw Son przegrał pojedynek sam na sam z Pickfordem, jednak przy dobitce Dele Allego golkiper Evertonu nie miał nic do gadania. Kilka minut później Kieran Trippier z rzutu wolnego trafił w słupek i ponownie z pomocą przyszedł "Pan Dobitka" - tym razem pod postacią Kane'a, który po oddaniu 10492 strzałów w tym meczu w końcu trafił do siatki. Chwilę później mieliśmy zakończenie kapitalnej pierwszej połowy.
Często bywa tak, że jeśli w pierwszej części spotkania mieliśmy świetny mecz, to druga odsłona meczu jest absolutnie nie do oglądania. Wiąże się to przede wszystkim z tym, że zawodnicy wszystkie swoje siły zużyli w pierwszej połowie. Jednak wszystko wskazuje na to, że piłkarze Evertonu i Tottenhamu mieli ze sobą powerbanki, bo tempo meczu z pierwszej części zostało utrzymane. Już w 48. minucie świetny strzał z narożnika pola karnego oddał Eriksen, wyprowadzając "Koguty" na trzybramkowe prowadzenie. Co na to Everton? 3 minuty później odpowiedział kapitalnym uderzeniem z dystansu Gylfiego Sigurdssona - Hugo Lloris był absolutnie bez szans. 61. minuta i już mieliśmy 5:2 - Lamela świetnym prostopadłym podaniem obsłużył Sona, który strzelił obok bezradnego Pickforda. To nie był koniec strzelania, bo w 74. minucie Kane po świetnej akcji Sona ustrzelił dublet. 6:2 - takim wynikiem zakończył się ten mecz. Everton został po prostu zdeklasowany.
Jednak ten mecz wcale nie musiał się skończyć tak tragicznie dla "The Toffees". Jasne, Kane, Son i Eriksen byli tego dnia w kapitalnej dyspozycji, jednak to, co wyprawiała defensywa Evertonu, nadawało się pod jakiś paragraf. Panowie Zouma, Coleman, Digne, Keane - ostatnimi czasy nadajecie się co najwyżej do obierania ziemniaków. Na boiskach tarnowskiej A-klasy dostalibyście bidonem od trenera za taką grę, jaką zaprezentowaliście dzisiaj. Ogarnijcie się, bo grać w piłkę umiecie.
Natomiast Tottenham pokazał naprawdę gigantyczną siłę i wysłał jasny sygnał Liverpoolowi i Manchesterowi City, że też ma wielką ochotę na mistrzowski tytuł. Oczywiście - 6 punktów straty do liderujących "The Reds" to dużo, jednak jeśli Son i Kane utrzymają formę, a ekipa z Anfield wpadnie w zadyszkę...może być jeszcze ciekawie. I za to kochamy tę ligę.